Archiwum Polityki

Miss agent

[dla najbardziej wytrwałych]

Jest nią Sandra Bullock, może nie wielka piękność, ale dziewczyna bardzo sympatyczna, do polubienia od pierwszego wejrzenia, takie też gra głównie role. W komedii „Miss agent” jest etatową pracowniczką FBI, od rana do nocy przebywającą w towarzystwie prawdziwych mężczyzn, czego skutki niestety widać. Zdaje się, że nie wie, do czego służy szminka, ale skąd ma wiedzieć, jeżeli w kosmetyczce nosi spluwę. I oto ten Kopciuszek ma iść służbowo na bal, czyli wybory Miss Ameryka, i zakwalifikować się przynajmniej do finałowej piątki. To główny punkt programu ścigania niebezpiecznego terrorysty o pseudonimie Obywatel, który dał właśnie znać, że wiąże z wyborami miss duże nadzieje. Sandra rozpoczyna przygotowania do występu, przechodząc przyspieszony kurs elegancji prowadzony tylko dla niej przez speca od damskiej urody, lekko zblazowanego homoseksualistę, którego gra bardzo zresztą męski Michael Caine (ktoś powiedział, że tylko stuprocentowy mężczyzna może zagrać przekonująco kochającego inaczej). Postęp jest zdumiewający, brzydkie kaczątko (prawdę mówiąc, nie takie brzydkie, skoro cały czas jest to nasza milutka Sandra) przemienia się w pięknego łabędzia. Teraz wraz z odmienioną agentką wchodzimy za kulisy konkursu piękności, gdzie spotyka gromadkę idiotek. Dziewczyny odpowiadają głupio na głupie pytania, wszystkie pragną przede wszystkim pokoju na świecie, a wysłanniczka FBI pokonując kolejne szczeble eliminacji nie odstępuje od wykonywania postawionego jej zadania, nawet wtedy, gdy akcja zostaje odwołana. Satyra na wybory miss jest udana, lecz mało odkrywcza. Niewiele jest w tym filmie rzeczy naprawdę oryginalnych, ale Sandra Bullock i Michael Caine to duet, na który patrzy się z przyjemnością. (zp)

[dla każdego]
[dla koneserów]
[dla najbardziej wytrwałych]
[dla mało wymagających]

Polityka 18.2001 (2296) z dnia 05.05.2001; Kultura; s. 47
Reklama