W latach 1989–90 nie miało znaczenia, czy ktoś był graczem politycznym, czy dobrym gospodarzem, bo wiatr historii jednakowo wszystkich wymiatał z gabinetów. Szczególnie tych, zajmujących stanowiska w ramach nomenklatury wojewódzkiego komitetu partii.
– Za Przewdzingiem nadal stoi partia, tylko teraz nazywa się ona mniejszością niemiecką – tłumaczy fenomen przetrwania burmistrza Wiesława Czyż, nauczycielka, jedna z nielicznych w Zdzieszowicach osób, które nie boją się otwarcie przyznać do opozycji wobec niego. – Ma za sobą także proboszcza, więc już zupełnie jest nie do ruszenia. Tylko bezpośrednie wybory burmistrza mogłyby u nas coś zmienić.
Edward Paciorek, przewodniczący Rady Miejskiej, uważa, że w bezpośrednich wyborach burmistrz też miałby wystarczające poparcie: – To dobry gospodarz, proszę popatrzeć na Zdzieszowice – miasto kwitnie. Ludzie z Niemiec wracają i nam zazdroszczą. To że przewodniczący Paciorek chwali burmistrza, pani Czyż nie dziwi: – Jego żona pracuje u Przewdzinga, odpowiada za oświatę. Cała władza u nas opiera się właśnie na takich powiązaniach.
Dobre zdanie o Przewdzingu ma proboszcz Antoni Komor. – Owszem, czasami zagramy w karty (w skata – przyp. aut.), ale spotykać zaczęliśmy się jeszcze w tamtym ustroju – mówi proboszcz. W opinii księdza Przewdzing, jeszcze jako partyjny naczelnik, przyłożył rękę do budowy dwóch kościołów we wsiach i dużej kaplicy cmentarnej w samych Zdzieszowicach. Proboszcz szanuje burmistrza również za to, że po zmianie ustroju nie położył się krzyżem w kościele, żeby manifestować swoją wiarę: – Za komuny domyślałem się, że jeździ na msze do innych parafii. W każdym razie to człowiek, który nie musi pokazywać i udowadniać, że się nawrócił.