Archiwum Polityki

W karcie: czarna polewka

„Zemsta” była pierwszą sztuką, jaką zobaczyłem w życiu. O ile życiem można nazwać tamten czas: drogi wypełnione wozami, na których leżeli ranni, podskakujące na wybojach kule bandaży nasiąkające krwią, kopczyki ziemi – pospiesznie usypane mogiły – bez krzyży, tylko z gwiazdą wyciętą z blachy po opróżnionej puszce konserw, rozkładające się trupy koni – w ich szklistych oczach zastygło zdumienie śmiercią, co przyszła nagle, przerwała spieniony bieg. W takiej scenerii amatorski zespół w mieścinie na Podkarpaciu wystawił komedię Fredry. Gdzie? W remizie straży pożarnej, bo wtedy naprawdę remizy bywały adresem spłoszonych muz. Co sprawiło, że sięgnięto po „Zemstę”? Pewnie bliskość ruin zamku w Odrzykoniu. Właśnie tam Rejent wadził się z Cześnikiem. Tam przebiegał graniczny mur, oddzielający Zamek Wyższy od Niższego. Fredro, podobnie jak dziś beletryści, wykorzystał zasłyszaną historię. Szkic fabuły będącej idealnym pretekstem do pokazania bohaterów. Rodem z sarmackiej facecji, legendy obróconej w gruz.

Niewiele zapamiętałem z przedstawienia w remizie. Na wspomnienie nałożyły się oglądane później inscenizacje, głosy aktorów, szelesty kurtyn, melodia wiersza rozrzutnie, po pańsku szafującego rymami. Pamiętam natomiast obnoszone przez amatorskich wykonawców szable. Drewnianą „panią Barską” Cześnika owiniętą dla zmyłki srebrną cynfolią; wystruganą z drzewa szpadę Papkina, spiczasty kijaszek. Oglądałem te cuda z bliska – matka zabrała mnie do garderoby artystów. Drewniana szpada (w miasteczku obowiązywał zakaz posiadania broni wydany przez radziecką komendanturę) wróciła do mnie, gdy w latach osiemdziesiątych pisałem „Papkina” – komedię o dalszych losach fredrowskich postaci.

Polityka 18.2001 (2296) z dnia 05.05.2001; Groński; s. 86
Reklama