Archiwum Polityki

Notatki z podróży

Jadę na wykłady w Wyższej Szkole Społeczno-Gospodarczej w Tyczynie. Samolot relacji Warszawa–Rzeszów. Po przylocie do Rzeszowa okazuje się, że nie ma mojej jak najprawidłowiej nadanej na Okęciu walizki. W identycznej sytuacji jest też paru innych pasażerów. Szukamy, co nie jest bynajmniej łatwe, odpowiedniego urzędnika, który by sprawę wyjaśnił i powiedział, co robić. Wreszcie znajdujemy. Funkcjonariusz nie jest ani trochę przejęty naszą przygodą. Po pierwsze, winna jest oczywiście Warszawa, po drugie, jeśli bagaże nie doleciały dzisiaj, to przecież dolecą jutro. Fakt, że dwie osoby muszą jechać dalej, ja zaś mam w walizce notatki do odczytów, które zaczynam za dwie godziny, zgoła go nie interesuje. Tym mniej kwestia, że zostajemy wszyscy bez szczoteczek do zębów, skarpetek i majtek na zmianę. Wzrusza ramionami – cóż, on jest tylko drobną śrubką w wielkiej maszynie LOT-u. Patrzę z chłodnym podziwem na przedstawiciela przedsiębiorstwa, które nie wywiązuje się ze swoich najbardziej elementarnych obowiązków i ma to najwyraźniej gdzieś. Wreszcie bez zbędnego pośpiechu wypełnia jakieś kwity, na podstawie których będzie ponoć można nasze bambetle odzyskać. Po pewnym czasie informuje, że bagaże mogą zostać dowiezione pod wskazane adresy. Jak z tym było, nie wiem, gdyż o mnie zatroszczyła się uczelnia, kupując mi też domyślnie utensylia higieniczne. Zaś w brudnych majtkach można sobie ostatecznie pochodzić. Nieszczęsna walizka dotarła do mnie nazajutrz. Oczywiście wielka firma LOT ani się nie zająknęła o jakimkolwiek odszkodowaniu, czy chociażby – doprawdy nie jestem nazbyt wymagający – przeprosinach. Najkrócej mówiąc – lataj LOT-em, kłopoty potem.

Mieszkam w Chmielniku w gospodarstwie agroturystycznym u uroczych Ewy i Staszka.

Polityka 18.2001 (2296) z dnia 05.05.2001; Stomma; s. 90
Reklama