Archiwum Polityki

Na wczasach

PiS w kampanii wyborczej i premier Kazimierz Marcinkiewicz w programie tanie państwo zapowiadali likwidację rządowych ośrodków wypoczynkowych. I co? Na razie niewiele.

Te relikty po PRL kosztują podatników miliony złotych. Premierowi, ministrom, szefom urzędów centralnych i wojewodom podlegają 93 ośrodki. Są jeszcze domy pracy twórczej i ośrodki recepcyjne. Kancelaria Premiera wie, ile ich jest, ale nie ma rozeznania w osiąganych przez nie wpływach ani wydatkach na ich utrzymanie. Wynika to stąd, że funkcjonują one w różnych formach organizacyjno-prawnych: jako samodzielne gospodarstwa pomocnicze, zakłady budżetowe, a niektóre są wydzierżawione.

Członkowie rządu mają 44 ośrodki, z których aż 11 jest w dyspozycji premiera. Mogą tam zażywać relaksu 1332 osoby, to jest 2,5 razy więcej, niż premier zatrudnia urzędników w swojej Kancelarii.

Wszystkie ośrodki, poza jednym w Kołobrzegu, przynoszą straty. Do urzędniczych wczasów i szkoleń w ośrodkach premiera w ostatnich trzech latach trzeba było dopłacić 24 mln zł. W latach 2003–2005 najwięcej przyszło dołożyć do ośrodków w Mierkach i Łańsku (po 5,4 mln zł) oraz w Rybakach (4,7 mln zł). Deficytowy jest rządowy Polski Dom Wypoczynkowy (dawniej Drużba) w Św. Konstantynie nad Morzem Czarnym.

Gospodarzem tych 11 ośrodków premier Marcinkiewicz jest dopiero od siedmiu miesięcy i za ewidentną niegospodarność przede wszystkim winić należy jego poprzedników: Jerzego Buzka, Leszka Millera i Marka Belkę. Wszyscy premierzy zapowiadali redukcję liczby ośrodków, ale nic z tego nie wyszło.

Lepszymi od premierów gospodarzami wczasowisk są ministrowie. Minister obrony ma 10 ośrodków wypoczynkowych, a minister sprawiedliwości – 7. Przez trzy ostatnie lata wszystkie były na małym finansowym plusie. Gorzej wychodzi to ministrowi spraw wewnętrznych i administracji.

Polityka 21.2006 (2555) z dnia 27.05.2006; Społeczeństwo; s. 99
Reklama