Marek Groński pisząc o wydanych ostatnio „Kabaretianach” Tuwima zasępił się nad losem „poety, o którym wspomina się dziś rzadko i niechętnie. Zwykle w kontekście hańby domowej, orderów, nagród, pazerności na życie w Ludowej. (...) Tuwim był naiwny. Zakłopotany swym człowieczeństwem. Ale to nie naiwność kazała mu napisać list do Bieruta, proszący o łaskę dla skazanego na śmierć chłopca z lasu. Żeby uwiarygodnić prośbę, Tuwim skłamał: napisał, że NSZ-owiec ratował jego matkę. Wracam do tej sprawy, bo w opracowaniu historycznym prawicowego badacza przeczytałem, jak to szlachetny NSZ próbował ocalić Adelę Tuwimową. Gdy pisze się pod tezę, rzadko się sprawdza fakty”. Kim był „chłopiec z lasu”? To Jerzy Kozarzewski (1913–1996), absolwent SGH, który po kampanii wrześniowej uciekł z niewoli sowieckiej i w listopadzie 1939 r. wstąpił do tworzącego się konspiracyjnego Związku Jaszczurczego, potem NSZ. Poszukiwany przez gestapo, ukrywał się od 1941 r.
Po Powstaniu Warszawskim trafił do Mauthausen. Po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów podjął się nawiązania łączności pomiędzy ośrodkami emigracyjnymi a krajem, organizując szlak dla łączników. W październiku 1945 r. rozpoczął pracę w Ministerstwie Przemysłu. Wkrótce potem został aresztowany przez UB. Wielomiesięczne śledztwo prowadził płk Jacek Różański. W „procesie Konrada”, (konspiracyjny pseudonim Kozarzewskiego) zapadł wyrok skazujący sześć osób na siedem wyroków śmierci. Głównego oskarżonego skazano podwójnie. Wszyscy skazani byli więźniami obozów koncentracyjnych, a ich zbrodnia polegała na zamiarze utworzenia drogi łączności między krajem a środowiskami emigracyjnymi.