Archiwum Polityki

Zamach

Jeszcze we wtorek 16 lipca usłyszałem w naszej telewizji, że „Francja dotąd nie otrząsnęła się z szoku po nieudanej próbie zamachu na Jacquesa Chiraca”. Była to wiadomość o tyle nieścisła, że trudno się jest otrząsnąć z rzeczy nieistniejących. Tymczasem żadnego szoku nijak nie sposób było zauważyć. Wynika to z tej prostej przyczyny, że ma Francja długą i bogatą tradycję królobójstwa i jego usiłowania, a co za tym idzie również wypracowane mechanizmy reakcji na takowe ekscesy.

Ludwika XVI możemy odłożyć na bok, gdyż ścięty został z prawomocnego wyroku delegatów ludu. Otruci byli natomiast Ludwik X i Jan I (ten drugi w pierwszym dniu życia i panowania); zasztyletowani Henryk III przez mnicha Clémenta i Henryk IV przez wychowanka mnichów Ravaillaca. Niemal nie było władcy, którego by tak czy inaczej nie usiłowano sprzątnąć. Niekiedy były to próby zgoła malownicze. Taki na przykład Robert-François Damiens 5 stycznia 1757 r., a więc w środku zimy i to srogiej owego roku, czekał pod płotem Wersalu na Ludwika XV – który był znanym zmarzluchem, więc ubrany być musiał grubo – ze scyzorykiem o parocentymetrowym ostrzu, którym rzecz jasna z największym trudem przebił wdzianka i Jego Królewską Wysokość ledwo-ledwo podrapał. Damiensa czekały za jego wyczyn spore nieprzyjemności, których był zresztą całkowicie świadomy, gdyż wyprowadzany na plac de Grčve wypowiedział słynne „La journée sera rude”, czyli „Zanosi się na przykry dzień”. Miał rzeczywiście rację, gdyż najpierw odcięto mu prawą rękę, w której trzymał świętokradczy nożyk, potem po kawałku obdzierano go ze skóry, następnie polewano wrzącą siarką, wreszcie włóczono końmi na trasie od placu do dzisiejszego metra Châtelet i z powrotem, w końcu spalono na stosie.

Polityka 30.2002 (2360) z dnia 27.07.2002; Stomma; s. 91
Reklama