Stan wielkości Polski, jeden z najbiedniejszych w Indiach, leży nad Zatoką Bengalską. Raz do roku niszczą go tajfuny. Teraz przeszedł przez niego huragan nienawiści religijnej. Najpierw maoiści zabili przywódcę lokalnych wielkohindusów pana Swami Laxmananda Saraswati, a teraz wielkohindusi mordują w odwecie chrześcijan. To jedyni, których można tam jeszcze zabijać bezkarnie.
Nikt nie zabija muzułmanów, bo za nimi stoi Pakistan, a Pakistan ma broń atomową. Maoistów nie można bić, bo być może upomną się o nich Chiny. Chrześcijan zaś można tłuc, bo to pozostałość po Brytyjczykach. Nawracają hindusów, szpiegują, psują tkankę społeczną. Wielkohindusi ich nienawidzą. Kiedy przewodniczący episkopatu indyjskiego Alan de Lastic zginął w Polsce w wypadku drogowym, skrajne skrzydło rządzącej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP) domagało się pozostawienia zwłok arcybiskupa w Europie. „Skoro tak kochał Kościół” – argumentowali, ale należało to raczej odczytywać: „skoro tak nienawidził tradycji i kultury rodzimej”.
Alan de Lastic dokumentował przypadki bandyckich napadów na szkoły przyklasztorne, gwałty na młodziutkich mniszkach, palenia kościołów, polowania na misjonarzy w dżungli Orisy, gdzie wynajęci myśliwi z dzikich plemion przeszywali ich strzałami z łuków. Do podobnych ataków i zbrodni dochodziło w całych Indiach. De Lastic podczas swego kilkuletniego urzędowania naliczył ich ponad 4 tys. Policja – jak to się mówi w tamtejszym języku urzędowym – odnotowywała przypadek i na tym się kończyło.
Poza takimi indywidualnymi incydentami co kilka lat przetaczają się przez kraj fale przemocy na tle różnic religijno-społecznych, zwane komunalistycznymi (od community – społeczność). To zajścia przygotowywane metodycznie, nad którymi na ogół parasol ochronny roztacza policja i siły paramilitarne.