Archiwum Polityki

Lekarstwo z gorzkich ziół

Szliśmy przez umarły cmentarz, największy żydowski cmentarz w Europie. Za nami pozostały fabrykanckie mauzolea, pomniki pychy tych, co współtworzyli to miasto, puszczali w ruch pierwsze maszyny, budowali szpitale i domy modlitwy, starając się przekupić Stwórcę, oddalić dzień wypełniony krzykiem płaczek, ciężarem kamieni układanych na krawędzi grobowej płyty. A później już tylko w ludowym dowcipie patrząc na spiętrzony marmur i granit sznorrerzy wzdychali z zazdrością: – Ci sobie żyją...

Mijaliśmy macewy – szare, wrośnięte w ziemię tak mocno, jak byli w nią wrośnięci rzemieślnicy i kupcy, lekarze i artyści, pobożni mężowie obcujący ze światłem ksiąg i bohaterowie ulicznych ballad – bałuccy gangsterzy, karzące ręce dintojry. Arnold Mostowicz prowadząc mnie przez cmentarz będący pamięcią miasta – miasta, które było w nim, chłopcu z Parku Kolejowego, miasta wieczorów muzycznych w sali Hazomiru, gdzie na skrzypcach grał jego przyjaciel Sasza Bardini – szedł ścieżką wspomnień w kierunku pola zarośniętego nigdy niekoszoną trawą. Niemal niewidoczne były kopczyki ziemi, nagłe uskoki i wybrzuszenia, chaos jakichś niedających się odtworzyć resztek cudzego życia, po które sięgały dłonie niecierpliwych poszukiwaczy nędzarskich skarbów.

– Tu chowano mieszkańców getta – powiedział. – Tu przygotowano dziewięć grobów dla ostatnich łódzkich Żydów w styczniu 1945 r. Jeden z ocalonych, kiedy zapytałem go, o czym myślał czekając na śmierć, odpowiedział, że powtarzał sobie – nie jest źle, jest gorzko. Gorycz to nadzieja; lekarstwo z gorzkich ziół.

Zapamiętałem tę rozmowę. W zmarłym pisarzu i społeczniku był gniew – pasja kogoś, komu nieraz jest gorzko – we własnym domu, we własnym kraju, we własnym świecie: „Po tym, co się stało, żaden naród, żaden Kościół nie może z gestem Piłata zrzucić z siebie odpowiedzialności i głosić, że w procesie o Holocaust i o Shoah nie ma go na ławie oskarżonych.

Polityka 7.2002 (2337) z dnia 16.02.2002; Groński; s. 87
Reklama