Archiwum Polityki

Serce planety

Wchwili, kiedy państwo czytają te słowa, ja przebywam w Bombaju, a ponieważ nie dowierzam ani faksom, ani e-mailom (przynajmniej poza Europą), więc dzielę się paroma uwagami zapisanymi zawczasu. Nie dotyczą one Indii, o których później napiszę, ale jeszcze odleglejszych Chin.

W styczniu w prasie włoskiej znalazłem istotną wiadomość o tym, że Chiny ogłosiły, iż w roku ubiegłym ich wzrost gospodarczy wyniósł 7,3 proc., a produkt narodowy brutto oszacowano na 1,16 tryliona dolarów. Liczba ta przerasta moją wyobraźnię, ale dla prasy włoskiej istotne było spostrzeżenie, że to Chiny stały się szóstym największym mocarstwem gospodarczym (po Stanach, Japonii, Niemczech, Anglii i Francji) i wyparły z tego miejsca Włochy. Zważywszy proporcje ludności gigantyczne Chiny przy niewielkich Włoszech naturalnie powinny produkować więcej, ale kilku komentatorów zauważyło z niepokojem, że w dalszej perspektywie w dwudziestym pierwszym wieku cała nasza cywilizacja zwana umownie zachodnią może powolutku zejść na drugi plan, a serce naszej planety może zacząć bić właśnie w Chinach.

W pierwszej chwili taka perspektywa nie powinna nas niepokoić. Europa przez długie stulecia cieszyła się swoim uprzywilejowaniem i czas oddać pałeczkę innej cywilizacji, która jest od nas starsza i już kiedyś w zamierzchłej przeszłości była zapewne championem w wyścigu rozwoju ludzkości. W tym wyścigu, jak w każdych zawodach, przyjemnie bywać zwycięzcą, ale trzeba być dżentelmenem i pozwolić zwyciężać innym. Europa kurczy się ludnościowo, nie ma więc woli podbijania świata i uprzejmie formułuje hasła, wedle których wszystkie kultury są warte tyle samo. Europejska córka – Ameryka zaludnia się Azjatami i w jej społecznym profilu to właśnie czarnoskórzy najskuteczniej pną się po drabinach studiów uniwersyteckich.

Polityka 7.2002 (2337) z dnia 16.02.2002; Zanussi; s. 89
Reklama