Archiwum Polityki

Byliśmy żołnierzami

[średnie]

Amerykańskie kino wraca na wojnę wietnamską, gdzie nie było od dawna, pomijając nową, reżyserską wersję „Czasu Apokalipsy” Coppolli. Po co? Twórcy filmu „Byliśmy żołnierzami” nie ukrywają swych intencji: chcą powiedzieć całą prawdę o Wietnamie, załganą, ich zdaniem, także przez Hollywood. Scenariusz powstał na podstawie książki generała Hala Moore’a i reportera Joe Gallowaya. Spotkali się w listopadzie 1965 r. podczas krwawej bitwy w Dolinie Śmierci, gdzie Amerykanie po raz pierwszy walczyli z regularną armią wietnamską. Przygotowania do produkcji przypominały przygotowania do prawdziwej wojny, aktorzy przeszli szkolenie w tej samej bazie, w której ćwiczyła jednostka, o której opowiada film. Sama walka w Dolinie Śmierci odtworzona została z niemal dokumentalną pieczołowitością. Ta warstwa filmu może budzić uznanie, choć po „Szeregowcu Ryanie” Spielberga niewiele już w filmach wojennych może szokować. Gorzej z całą patriotyczno-moralizatorską otoczką. Podobne frazesy o zaszczytnym umieraniu dla ojczyzny słyszałem ostatni raz na filmach radzieckich. Zwraca uwagę parę dobrych ról, przede wszystkim Mel Gibson grający Hala Moore’a. Chwilami wydaje się jednak, że aktor zachowuje się tak, jakby wciąż był na planie „Braveheart”. (zp)

[bardzo dobre]
[dobre]
[średnie]
[złe]
Polityka 28.2002 (2358) z dnia 13.07.2002; Kultura; s. 46
Reklama