Archiwum Polityki

Bulwar, którym odszedł czas

Estradowca, kabareciarza rozpoznam na milę. Pewnie dlatego na plaży w Agadirze zwróciłem uwagę na tę parę. Ona o białych włosach z ciemnymi pasmami odrostów oszukiwała czas smukłą sylwetką, długością nóg z ledwo zaznaczonymi cieniami żylaków. Teraz te nogi przysypane piaskiem klejącym się do kremów chroniących przed słońcem spoczywały nieruchomo, lecz można było wyobrazić je sobie roztańczone w rewiowych półfinałach, poddane rytmom muzyki, oswajające widzów z wytresowaną przez choreografów perfekcją. Co jeszcze wydzielało gwiazdę z tłumu wylegującego się na plaży nad Atlantykiem? Maskowata twarz, z którą można zrobić wszystko, dokonując cudu ponownego stworzenia w zależności od roli, wymogów scenariusza, kaprysów reżysera. Wtedy zmianie ulegną także oczy. Teraz smutne jak w przedwojennych tangach, rozwarte i ogromne. Tyle że niebieskie – w refrenach tang zdecydowanie preferowano czerń.

Gwiazdy ani na chwilę nie odstępował opalony na brąz mężczyzna, wysoki jak wieża w szachach dla wielkoludów, o ruchach szansoniera zbiegającego z rewiowych schodów błyskających lampkami. Odwołanie się do Chevaliera ma sens: mężczyzna w tamtej epoce był młody. Świadomy prawdy, że na scenie się nie gra, na scenie się żyje, bo jedynie ta intensywność życia decyduje o sukcesie, zatrzymuje zegar biologiczny, sprawia, że minuty i godziny na scenie czy estradzie wypadają z bilansu lat, powstrzymując proces starzenia się, zdrady, jakiej zawsze dopuszcza się ciało. Towarzysz gwiazdy źle słyszał na prawe ucho. Kiedy mówiła, przekrzywiał głowę manewrując tak, by lewe ucho odbierało jej monologi, przechodzące w szept, pointowane pauzami. Nie były to pogodne opowieści: mężczyzna mroczniał, wbijał wzrok w ziemię, później wpatrywał się w szarość przewalających się wód Oceanu, który czterdzieści dwa lata temu wdarł się do miasta, zatopił i zniszczył stary Agadir, pozostawiając błotnisty muł, chaos rzeczy z cudzego życia, tysiące niezidentyfikowanych trupów pochowanych później, gdy wody opadły i pozostała tylko pamięć o trwającym piętnaście sekund trzęsieniu ziemi – na wzgórzu Kazba.

Polityka 28.2002 (2358) z dnia 13.07.2002; Groński; s. 85
Reklama