Książki z racji ich prawdziwości rzadko są zabawne, w „Fotografiach” Janusza Andermana najzabawniejsza jest ich prawdziwość. Było dokładnie tak, jak pisze autor: w latach 80. wszyscy go wielbili. W latach 70. też zresztą, i w 90. także, ale lata 80. to była epoka, w której rencistki w sensie ścisłym rwały dla Janusza Andermana złote zęby. Nie tylko rencistki i nie tylko zęby. Maria Nurowska z płaczem osłaniała go przed wojskiem, Adam Zagajewski pożyczał pieniądze, Lidia Ciołkoszowa przepraszała za nic, Agnieszka Osiecka fotografowała bez końca, Halina Mikołajska prosiła, by woził ją autem, a jak były awarie, dla rozgrzewki płomiennie o swym życiu mu opowiadała. Obcy ludzie dwudziestoletnie córki do łóżka mu pakowali, mieszkańcy Końskich wódkę stawiali mu skrzynkami, co oczywistość, wtedy każdy chciał się z Andermanem napić. Konwicki mu radził, co zrobić z prestiżową nagrodą, a Iredyński – jak się bronić przed pocałunkami Iwaszkiewicza. Tenże Iwaszkiewicz osobiście drukował go w „Twórczości”, a prezes oddziału pisarzy krakowskich dawał mu za to mieszkanie. Zofia Kuratowska dlań dokumenty fałszowała, Stachura z narażeniem przemycał go do hotelu, wybitni reżyserzy kręcili według jego scenariuszy filmy, które z racji ich odwagi przeważnie szły na półkę; zawodowe wróżki ubiegały się, by móc mu choć trochę powróżyć, pewien doświadczony adwokat bronił go za darmo, modelki pomagały w występach na estradzie, uczennica z liceum, w którym udaremniono mu powiedzenie prawdy o Katyniu, zwróciła się doń o pomoc w sprawie kłopotów z orgazmem, nawet na nic nieczuły Bohdan Poręba dał się uwieść szczerości jego błękitnego spojrzenia.
Polityka
28.2002
(2358) z dnia 13.07.2002;
Pilch;
s. 86
Reklama