Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Europa

W telewizji kolejne forum dyskusyjne na temat wchodzenia czy niewchodzenia do Unii Europejskiej. Skład, chciałoby się powiedzieć, sejmowo-reprezentacyjny: SLD, Platforma, chłopstwo w obu postaciach, Rodzina ojca Rydzyka... Dodatkowo jako kwiatek do kożucha pan Potocki z Unii Wolności, ale któż by się nie zlitował nad tym, którego wiatr historii najpierw wydziedziczył, a teraz jeszcze wypoślił. Wszyscy wylewali krokodyle łzy nad znikomą u nas wiedzą społeczną o Unii. Osobiście to akurat wydaje mi się najmniej istotne. Ciekawe, jaki procent Greków w 1981, Hiszpanów i Portugalczyków w 1986, a nawet Austriaków, Finów i Szwedów w 1995 wiedział cokolwiek o traktacie rzymskim, planie Wernera czy konwencji z Lome (później nawet o decyzjach podjętych w Maastricht albo Schengen). Po to wybieramy tych naszych reprezentantów do parlamentów i dajemy im niezłe diety, żeby rzeczy rozważyli, a my mutatis mutandis poprzemy w referendum ich zdanie.

Nie chodzi więc o to, żeby babcia z Wólki Małej wgłębiała się w tajniki planu Mansholta, lecz o odpowiedzialność naszej klasy politycznej. Wśród jej przedstawicieli jedni chcą, drudzy nie chcą, inni chcą, a nawet nie chcą, co jest normalne w życiu panieńskim. Wszyscy jednak używają argumentów niekiedy poronionych (pan Bentkowski z PSL-u oświadcza na przykład, że we Francji ziemię nabyć może tylko obywatel francuski, co ma tyle wspólnego z prawdą, ile istnienie wilkołaków), z reguły zaś szczegółowych, korporacyjnych i trzeciorzędnych. Jakoweś dotacje, buraki, mleczarnie, periody ochronne... Nikomu przez usta przecisnąć się nie może kwestia najważniejsza i determinująca. Że oto Polska wejść do Unii Europejskiej musi pod grozą już nie tylko ekonomicznego czy politycznego, ale historycznego samobójstwa.

Polityka 43.2001 (2321) z dnia 27.10.2001; Stomma; s. 98
Reklama