Poseł Janusz Palikot miał wejście iście teatralne. Pod okiem kamer napisał wniosek o wyrzucenie Jana Rokity z PO, pod okiem kamer złożył go w sekretariacie za pokwitowaniem i wyszedł z Sejmu udzielając wszakże po drodze kilku wywiadów, w których zasugerował, że jeżeli Tusk nie wyrzuci Rokity, to on złoży wniosek o odwołanie Tuska... Tak dalej być nie może – twierdził Palikot. Rzecz w tym, że nie był pierwszym, który to stwierdził. Gdyby brać pod uwagę wszystkie spekulacje o możliwym rozpadzie, tworzeniu nowego ugrupowania, to partii tej powinno już nie być. Gdyby brać pod uwagę wszystkie działania najbardziej ambitnych czy nawet przejściowo ambitnych działaczy i osób im towarzyszących, to PO powinna być rozbita od wewnątrz, podzielona przez PiS, a przez wyborców odrzucona. Tymczasem im więcej wokół niezadowolenia, na dodatek wyrażanego publicznie, tym sondażowa pozycja wyższa.
W ostatnich miesiącach ustalił się pewien rytuał mówienia i pisania o Platformie. Po pierwsze, w PO jest za mało demokracji, gdyż duszą ją Tusk ze Schetyną, a może nawet z całym dworem Tuska. Po drugie, nie tylko tłamszą ludzi, ale również debatę programową i dlatego nie pozwolili spotkać się różnym działaczom w Gliwicach. Po trzecie, Platforma musi utrzymać Rokitę, gdyż tylko on jest gwarancją, że jeszcze istnieje w niej skrzydło konserwatywne, skłonne do koalicji z PiS. Po czwarte, co w dużej mierze wynika z trzeciego, PO musi przestać pokazywać jedną antypisowską twarz, gdyż jest to zajęcie jałowe – i pokazać wreszcie program pozytywny. Po piąte, PO musi stać się partią wyrazistą, bo obecnie nie wiadomo, jakie ma stanowisko w najważniejszych spornych kwestiach.
W każdym z tych stwierdzeń jest trochę prawdy, może wyjąwszy ów brak wewnątrzpartyjnej demokracji. Liderem jest faktycznie Donald Tusk, zwłaszcza po wygranych wyborach samorządowych.