Archiwum Polityki

Noga w sosie gomułczanym

Rozmowa ze Stanisławem Tymem o szpetocie życia publicznego i urodzie zwykłych kamieni

Ewa Winnicka: – Bywa pan szczęśliwy?

Stanisław Tym: – Nic o tym nie wiem. Wie pani, jak to jest z tym szczęściem. To jest dziwne pojęcie: szczęście.

Pana przyjaciele mówią, że nauczył się pan bywać spełniony. No i mówią, że bardzo pan pielęgnuje stare przyjaźnie, podlewa je pan.

Alkoholem? Już raczej nie.

Mówią, że pan dba. W filmach, których jest pan współtwórcą, występują ci sami aktorzy, pana rodzina, to wartość dodatkowa tych filmów nawet.

No tak, Zośkę Merle znam jeszcze z lat 50., brata, który występował w „Misiu” i w „Rysiu”, znam jeszcze dłużej, Marka Piwowskiego od czasów gomułkowskich. Przeżywaliśmy razem różne perypetie podczas pracy nad „Rejsem” i potem, kiedy musiał się tłumaczyć z „Rejsu” przed władzą. Były spotkania z aktywem robotniczym, z organizacjami partyjnymi, ze środowiskami Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Nie były to miłe pogawędki. Pamiętam dobrze, bo bywaliśmy na nich razem. Markowi było raźniej, gdy ktoś z kumpli mu towarzyszył.

Zadzwonił pan do Marka Piwowskiego, kiedy wybuchła awantura w związku z jego domniemaną agenturą?

Zadzwoniłem, bo byłem ciekaw, jaka jest sytuacja w ogóle. Zostawiłem wiadomość, on oddzwonił po dwóch dniach i się przedstawił: mówi agent Krost, i spytał, gdzie jestem i co robię. Odpowiedziałem, że jestem na łące z psami, zbieram kamienie.

Kamienie?

Nad Wigrami, gdzie mieszkam, znajduję na polach kamienie osadowe sprzed kilkudziesięciu milionów lat. Zbieram je. Na tych kamieniach są odciski glonów, fragmenty muszli, szkieletów zwierząt. Gdy je oglądam przez szkło powiększające, doznaję zawsze dziwnych uczuć – od ciekawości poczynając, a na czułości kończąc.

Polityka 14.2007 (2599) z dnia 07.04.2007; Temat tygodnia; s. 24
Reklama