Archiwum Polityki

Nomadzi na Dachu Świata

Tybetańscy koczownicy próbują żyć tak jak przed nadejściem Chińczyków.

Gersan i Dolma mają 50 jaków (w większości samic, zwanych dri, cenniejszych od samców), 300 owiec i konia. To niewiele ponad minimum potrzebne do przeżycia. Niedawno wraz dwiema innymi rodzinami założyli kooperatywę, kupując na spółkę kawałek doliny niedaleko Żółtej Rzeki. Trzy namioty stoją w niekrępującej odległości. Siedlisko ogradzają zielone wzgórza o łysych szczytach, wyglądające jak polane lukrem babki.

Koczownicy nie wędrują bezustannie, lecz przeprowadzają się dwa razy w roku – w kwietniu rozbijają namioty na wysoko położonych pastwiskach, jesienią schodzą w doliny. Gersan i Dolma mają prymitywny domek pod miastem, do którego spędzą zwierzęta wraz z nastaniem pierwszych mrozów. Nie cieszy ich ten zimowy odpoczynek – wolą letnie życie w namiotach; część nomadów mieszka w nich przez okrągły rok.

Namiot ma trzy na cztery metry. Tkaninę oparto na lekkim drewnianym szkielecie i naciągnięto sznurami przytwierdzonymi do ziemi za pomocą kołków. Sploty wełny jaczej rozszerzają się pod wpływem ciepła i kurczą na zimnie, dlatego latem namiot jest przewiewny, a zimą szczelny. Pośrodku stoi piecyk. Zamiast drewna używa się suchego łajna jaka, pali się ono łatwo, wydzielając bezwonny dym, który uchodzi przez otwór w szczycie namiotu, po drodze okadzając wiszący u powały udziec barani. Bateria słoneczna zapewnia oświetlenie. Jest nawet maleńki telewizor, ale odkąd zepsuła się antena satelitarna (wygląda, jakby stratowało ją stado jaków), odbiornik służy wyłącznie do oglądania teledysków z płyt wideo.

Spośród wszystkich Tybetańczyków koczownicy cieszą się największą swobodą.

Mały, sześciomilionowy naród ginie w morzu Chińczyków zalewających okupowany od pół wieku Tybet. Jednak przybysze trafiają prawie wyłącznie do miast. Przeciętny nomada ma szansę, że chiński osadnik nigdy nie stanie na jego drodze.

Polityka 14.2007 (2599) z dnia 07.04.2007; Świat; s. 60
Reklama