Archiwum Polityki

Do czego pali się kot

Nikt nie wie, co ma do powiedzenia, jeśli nie zdecyduje się o tym mówić” – powiada Nicola Chiaromonte, filozof. Biznesmen Janusz Palikot, chcąc dowiedzieć się, co ma do powiedzenia, udzielił wywiadu-rzeki, który wydał za własne pieniądze pod intrygującym tytułem „Płoną koty w Biłgoraju”.

W książce Palikot jawi się jako postać intrygująca, dysponująca życiorysem mało dotychczas znanym, chociaż ciekawszym od wielu życiorysów przereklamowanych i znanych do bólu. Życiorysem, nad którym mocno zaciążyła lektura Gombrowicza, dzięki której bohater, jak przyznaje, stał się bezczelnym 16-latkiem, drażniącym i doprowadzającym do szału wszystkich naokoło, szczególnie nauczycieli z biłgorajskiego liceum. „Nauczycielka polskiego ledwo przeczytała kilka zdań z moich heretyckich wypracowań, a już wyrzucała zeszyt przez okno. Nie wytrzymywała psychicznie”.

O wiele mocniejszy psychicznie Palikot ekscesy te przetrzymał i w burzliwym roku 1980 rozpoczął działalność opozycyjną jako przewodniczący samorządu w liceum w Biłgoraju. Wkrótce potem Jaruzelski wprowadził stan wojenny, Palikota zatrzymano i kazano mu coś podpisać. „Powtarzałem sobie w duchu: wolę umrzeć niż współpracować” – wyznaje. Na szczęście nie musiał umierać, bo po 4 dniach go puszczono. Naukę kontynuował w stolicy, chociaż cierpiał, bo rodzice byli daleko, na dodatek z ojcem nie potrafił znaleźć wspólnego języka. „Dlaczego? Bo nie słyszał np. o  Kancie, ja zaś po maturze zacząłem studiować filozofię”.

Janusz Palikot szczerze przyznaje, że z domu rodzinnego oprócz patriotyzmu wyniósł „niezrozumiałą niechęć do Francji”. Owszem, lubił francuskie wina, ale zawsze je krytykował, na francuskiej kuchni nie zostawiał suchej nitki, psioczył na Paryż.

Polityka 14.2007 (2599) z dnia 07.04.2007; Fusy plusy i minusy; s. 114
Reklama