Archiwum Polityki

Zasada haka

W podróżach po świecie im dalej od kraju, tym bliższa się wydaje polska ambasada. W obcym świecie, na odległych kontynentach już człowiek o podobnym do nas kolorze skóry daje w trakcie spotkania poczucie złudnej bliskości, a rodak mówiący językiem ojczystym budzi wzruszenie, którego nie doznaję słysząc polskie przekleństwa na ulicach Berlina czy Paryża.

Spotkania w ambasadach są zazwyczaj bezinteresowne. Odkąd postanowiłem wytrwać w swoim zawodzie do emerytury, perspektywa pracy w dyplomacji nie mieści się w moich planach, z drugiej strony nie spotkałem dyplomatów, którzy chcieliby pracować w filmie, więc możemy wymieniać poglądy bez cienia podejrzenia, że chodzi o jakiś interes.

Z takiej wolnej wymiany poglądów zostaje mi często w pamięci jakiś szczegół czy luźno rzucone zdanie, w którym odbija się sposób myślenia o świecie, który na co dzień jest mi dosyć daleki. Pamiętam, jak przed laty jeden z moich przyjaciół, który podjął się pracy w dyplomacji, zwierzał mi się z pewnego odkrycia, które nie powinno może być mi obce, ale – jak się okazało – było czymś nowym dla nas obu. Rzeczony ambasador miał kierowcę, a wiadomo, że kierowcy nie pochodzą z wyboru ambasadora, tylko spadają z mianowania, które się odbywa w Warszawie. Tenże kierowca ambasady był nieznośny, miał fochy, odmawiał wykonania różnych zadań, domagał się ciągle nadgodzin, był złośliwie niedysponowany, kiedy chciał wydusić jakieś ustępstwa od szefa. I nagle kiedyś nastąpił wypadek. Kierowca, po alkoholu, podrapał służbową maszynę. Wypadek ten mógł być pretekstem do odwołania go do centrali, ale ktoś z dyplomatów z długim stażem doradził ekscelencji, żeby całą sprawę zatuszować.

Polityka 6.2002 (2336) z dnia 09.02.2002; Zanussi; s. 97
Reklama