Wynalazki wpłynęły na zwiększenie wydajności pracy, ale za ich sprawą świat gwałtownie przyspieszył. Coraz bardziej brakuje nam czasu. Nie zdążyliśmy się nauczyć nim gospodarować.
Więźniowie przymusu
Komputer, komórka czy Internet zwielokrotniły naszą wydajność jako pracowników, ale mało komu przyszło do głowy, by z ich powodu skrócić czas pracy. Pracodawcom pomogła właściwość ludzkiej psychiki, zwana adaptacją sensoryczną. Sprawia ona na przykład, że przykry zapach po pewnym czasie przestaje przeszkadzać. Mechanizm adaptacji działa też w drugą stronę – jeśli przesiądziemy się do lepszego samochodu lub przed szybszy komputer, wkrótce przestajemy odczuwać różnicę.
Na podobnej zasadzie organizm przyzwyczaja się do większej wydajności w pracy, która szybko staje się normą. Nie zdając sobie z tego sprawy, bierzemy na siebie kolejne zadania, zapominając o limitach wytyczonych przez nasze możliwości.
Coraz popularniejsze komputery kieszonkowe, tzw. BlackBerry (komputer i telefon w jednym), zdają się te możliwości znacząco powiększać, pod warunkiem jednak, że ich posiadacze korzystają z nich w sposób właściwy. W przeciwnym razie elektroniczny gadżet zamiast pomóc, będzie przeszkadzać, stając się pożeraczem cennego czasu. Nie chodzi tylko o to, że wielu gadżeciarzy gra lub traci czas surfując po Internecie, zamiast pracować, ale również o to, że wielu z nich dekoncentruje się pod natłokiem informacji. Ludzki umysł – doświadczony setkami tysięcy lat ewolucji – jest wyczulony na rozmaite docierające do mózgu bodźce.
Ta sama właściwość, która kiedyś pomagała człowiekowi przetrwać w puszczy, a dziś pozwala mu uniknąć wypadku na ulicy, w pracy tylko przeszkadza. Bo gdy zaczyna dzwonić komórka, wibruje sms lub na ekranie komputera pojawia się nowy e-mail – rodzi się silna pokusa, by dla nich porzucić wszystkie inne pilne zajęcia.