Archiwum Polityki

Nazywanie nieszczęścia

Co to jest ludobójstwo? Kto się go dopuszcza? Kim są ofiary?

Źle nazywać rzeczy – powiedział Albert Camus – to dodawać nieszczęścia światu”. Jego słowa przypomniała Assumpta Mugiraneza, ruandyjska badaczka ludobójstw, gdy na konferencji zorganizowanej przez warszawski Dom Spotkań z Historią wybuchła dyskusja o tym, czy rzezie Polaków na Wołyniu były ludobójstwem. Potem, kiedy prezydent nazwał ludobójstwem mord katyński i porównał go z Zagładą, o tym, co to jest ludobójstwo, dyskutowało już pół Polski. Dziś emocje nieco opadły, do sprawy jednak warto powrócić, bo dyskusja na ten temat nigdy się tak naprawdę nie skończy. A skoro tak, to warto choćby uporządkować pojęcia.

Zacznijmy od sprawy najprostszej: ludobójstwo jest terminem umownym. To jedynie kwestia definicji:

można ją skonstruować tak szeroko, żeby za ludobójstwo uchodził każdy mord masowy, począwszy od jakiejś uzgodnionej liczby ofiar, albo tak wąsko, że ludobójstwem będzie jedynie Zagłada. Tyle że definicja ludobójstwa już istnieje. Zawiera ją podpisana w 1948 r. Konwencja ONZ o Zapobieganiu i Karaniu Zbrodni Ludobójstwa. Według art. 2 Konwencji, ludobójstwo to czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich”. Konwencja wylicza takie przykładowe czyny. Zauważmy więc, że kryterium ludobójstwa jest tu intencja zagłady, a nie liczba ofiar, i to intencja zagłady ściśle określonych rodzajów grup ludzkich. I choć Konwencja nie definiuje, jak wielka część takiej grupy miałaby zostać w intencji zbrodniarzy zgładzona, to należy zakładać, że winna być ona znaczna.

W świetle definicji ONZ jest rzeczą oczywistą, że mord katyński ludobójstwem nie był,

bo choć intencją Stalina istotnie było wymordowanie polskich oficerów w całości, to nie byli oni przecież „grupą narodową, etniczną, rasową lub religijną”, lecz zawodową.

Polityka 45.2009 (2730) z dnia 07.11.2009; Ogląd i pogląd; s. 32
Reklama