NIE MAM dostępu do szeregu istotnych informacji dotyczących sytuacji stoczni. To jednak, do czego zdołałem się dogrzebać wystarcza mi by twierdzić kategorycznie: decyzja ta nie jest uzasadniona ekonomicznie. Nie może więc budzić wątpliwości ocena zawarta w oświadczeniu Sekretariatu Episkopatu Polski, która głosi, że decyzja o likwidacji stoczni to „akt polityczny nie sprzyjający idei porozumienia”.
Istnieją cztery argumenty (a właściwie ich grupy), z których każdy z osobna jest — moim zdaniem — wystarczający, by zakwestionować rządową decyzję. Przytoczę je wszystkie po kolei.
Tryb i okoliczności podjęcia decyzji praktycznie przesądzają o tym, iż nie mogła ona być podjęta w sposób racjonalny. Jak wiadomo decyzja zapadła w oparciu o tzw. specustawę (ustawę o nadzwyczajnych pełnomocnictwach i uprawnieniach dla rządu z ll.05. br. obowiązującą do 31 grudnia ub. r. — przyp. red.).
Ustawa ta była i jest krytykowana gwałtownie przez ekonomistów, gdyż jest instrumentem „ręcznego sterowania”, którym usiłuje się zastępować mechanizmy rynkowe. Szereg decyzji podjętych (lub przygotowywanych) w oparciu o blankietowe upoważnienie tej ustawy przedstawionych zostało w prasie gospodarczej (także na łamach „Polityki”). Wyłania się z tych opisów jednoznaczny obraz niekompetencji i woluntaryzmu. Wyłania się coś więcej: obiektywna niemożność podejmowania w obecnych warunkach trafnych decyzji centralnych dotyczących likwidacji przedsiębiorstw.
Są liczne powody, by twierdzić, że decyzja w sprawie stoczni została przygotowana przez aparat gospodarczy pośpiesznie i szczególnie niechlujnie. Podstawą decyzji było jedno opracowanie sporządzone przez zespół urzędniczy według metodologii więcej niż wątpliwej.