Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Nagły atak Hitlera

Czy wydarzenie taneczno-baletowe może dziś jeszcze kogokolwiek zgorszyć i zbulwersować? Niedawne zajście w poznańskim Teatrze Wielkim pokazuje, że jak najbardziej. Otóż, jak doniosła „Gazeta Wyborcza”, w placówce tej pojawił się pracownik podobny do Hitlera, który podczas próby bardzo wystraszył izraelskiego tancerza przebywającego w Poznaniu na gościnnych występach. Straszył on w ten sposób, że na tancerza uporczywie patrzył zza kulis, w wyniku czego tancerz był zmuszony poprosić go o wyjście.

Pracownik podobny do Hitlera kulisy opuścił, ale napisał do dyrektorki teatru skargę, w której żalił się, że padł ofiarą dyskryminacji. Skarga musiała dyrektorkę mocno poruszyć, gdyż następnego dnia podczas gwałtownej wymiany zdań z izraelskim tancerzem (zresztą na zupełnie inny temat) nazwała go „pierd... Żydem”. W odpowiedzi artysta nazwał dyrektorkę „pierd... nazistką”, a całe zdarzenie opisał w e-mailu wysłanym do izraelskiej ambasady.

Nie wiadomo, czy spektakl odegrany w Teatrze Wielkim w Poznaniu nie okaże się najgłośniejszą premierą sezonu i nie przyćmi innych propozycji tej placówki. Prasa pisze, że impulsywna dyrektorka już straciła stanowisko. Wydaje się jednak, że kluczową postacią widowiska jest człowiek podobny do Hitlera, chociaż przez cały czas nic nie mówił, tylko patrzył. Rysuje się on jako postać tragiczna, skłaniająca do zadania pytania, czy dla ludzi takich jak on – ludzi podobnych do Hitlera – jest dziś miejsce w życiu publicznym, zwłaszcza teatralnym? Czy istnienie takich ludzi należy popierać, czy przeciwnie – należy ich wykluczyć, poddać krytyce, a może i grzecznie zaproponować zmianę wyglądu? No i kto (oraz na jakiej podstawie) miałby decydować o tym, że ta czy inna osoba w swoim podobieństwie do Hitlera przekroczyła już dopuszczalne i przyjęte w cywilizowanym świecie granice?

Polityka 48.2009 (2733) z dnia 28.11.2009; s. 4
Reklama