Archiwum Polityki

Gramy o wszystko

Pracodawcy dość powszechnie unikają zatrudniania ludzi bezpośrednio po studiach. Sam to robię od kilku lat. Odechciało mi się wyręczania uczelni, bo reedukacja bywa kosztowniejsza od edukacji.

Politycy muszą zrozumieć, że inwestycje w naukę mają największą stopę zwrotu i stosunkowo krótki czas oczekiwania na dyskontowanie zysków. Ludzie nauki zaś muszą zrozumieć, jak wiele od nich zależy, jedni i drudzy muszą zrozumieć, że jest źle – po prostu źle.

Pieniądze jednak same niczego nie załatwią. Jeżeli system jest chory, pochłonie bezefektywnie każdą kwotę – wystarczy prześledzić los przedsiębiorstw państwowych. Potrzebny jest nie tylko znaczący wzrost nakładów, ale również inteligentna, subtelna reforma systemu. System jest najważniejszy, bo to on motywuje lub demotywuje.

Prawdziwym problemem jakości kształcenia w Polsce nie są uczelnie prywatne, lecz publiczne, utrzymywane przez państwo, gdyż to z nich rekrutuje się niemal cała kadra naukowa na wszystkich pozostałych uczelniach. W dodatku z przyczyn finansowych tylko one są w stanie prowadzić badania, szczególnie w zakresie nauk ścisłych. Niestety, uczelnie państwowe mają wszystkie negatywne cechy przedsiębiorstw państwowych. Są zacofane mentalnie, niereformowalne, nie podążają za nowymi trendami, są fatalnie zarządzane i niemal kompletnie odrealnione.

Kto nie pyta, błądzi

Jednym z naczelnych problemów jest brak synergii między światem nauki i biznesu. Ba, nie ma nawet podstawowej współpracy. Prawie nikt w Polsce nie śledzi trendów rynkowych na pograniczu nauki i gospodarki, nie określa, z których dziedzin specjaliści są potrzebni już teraz lub będą niezbędni niebawem, a których rynek już nie potrzebuje. W związku z tym ciągle borykamy się z niedoborem jednych i nadprodukcją drugich. Kierunki studiów zbyt często tworzone są ad hoc, metodą kompilacji dotychczas wykładanych przedmiotów pod zmienioną nazwą.

Polityka 48.2009 (2733) z dnia 28.11.2009; Nauka; s. 88
Reklama