Zabawiłem trochę w Ejlacie – to taki Sopot, tyle że zbudowany na pustyni, urozmaiconej wypiętrzonymi żółtobrązowymi górami otaczającymi zatokę Akaba. Opowiadają, że nawet pszczoła przelatująca nad kurortem zakłada pośpiesznie jarmułkę.
– Nie chcę, żeby ktoś wziął mnie za osę – wyjaśnia.
W Ejlacie z powrotem do tradycji poszło łatwiej niż z nauką hebrajskiego. To na co dzień drugi język, pierwszym zdecydowanie jest rosyjski. Sytuacja jak z anegdoty o Ben Gurionie: zagadnął o coś przechodnia. Ten odpowiedział mu po rosyjsku.
– Długo pan tu już jest? – zapytał Ben Gurion.
– Bez uroku – sześć lat.
– I nie wstyd panu nie nauczyć się hebrajskiego.
– Panie braminie, ja już wolę się wstydzić, niż uczyć tego języka.
Hotel, kawiarnia, kantor wymiany walut, sklep czy butik – wszędzie słowiański zaśpiew, przechowany w pamięci akcent. Wiadomości dziennika telewizyjnego objaśnia w dole ekranu pasek z tłumaczeniem na rosyjski. Ale czy to powinno dziwić? Nie ma co prosić o inny globus, taki jest świat dzisiejszy: najlepsze kryminały piszą Szwedzi, najbardziej pokojowo nastawieni są Niemcy, najlepiej poradzili sobie z kryzysem polscy ekonomiści, z których część o ekonomii dowiadywała się w ośrodkach internowania.
A jak jest z cudami? Trudno wyobrazić sobie biblijny region bez cudów. My mamy Sokółkę, mieszkańcy Ejlatu nieodległą, lecz już po egipskiej stronie, górę, gdzie Mojżesz odebrał tablice z przykazaniami. „Cud nie zdarza się co godzinę” – przestrzega Księga. Ale czasem się zdarza: sam byłem świadkiem takiego zdarzenia. Przy hotelowym basenie zepsuł się dystrybutor z wodą pitną. Wtedy pojawił się niemłody mężczyzna z rozłożystą brodą, w czarnym kapeluszu i czarnym chałacie. Podszedł do dystrybutora, zadumał się, potem położył na rurkach i pokrętłach obie dłonie, potrzymał je przez chwilę i pokiwał głową, widząc, że woda znów płynie.