Według wytycznych prezesa Jarosława Kaczyńskiego, europosłowie PiS za pieniądze z Parlamentu Europejskiego przeznaczone na utrzymanie asystentów mają zatrudniać w Polsce partyjnych działaczy. Każdy europoseł dostaje z brukselskiej kasy na zatrudnienie asystentów 17,5 tys. euro, z czego europarlamentarzyści PiS – 10 tys. (ok. 40 tys. zł) mają przeznaczyć na wynagrodzenia dla partyjnych działaczy w okręgach wyborczych. – Jest taka sugestia, ale nie widzę nic złego w tym, aby zatrudniać kompetentnych ludzi, którzy są związani politycznie z Prawem i Sprawiedliwością – mówi dyplomatycznie Paweł Kowal. Jego partyjny kolega Marek Gróbarczyk chce zatrudnić w Polsce około 20 takich lokalnych współpracowników: – Co w tym dziwnego? Wiadomo, że lepiej jest pracować z ludźmi z doświadczeniem w naszej partii i im płacić pensje. Inni eurodeputowani PiS przyznają anonimowo, że woleliby zatrudniać współpracowników według klucza eksperckiego, a nie partyjnego. Według „Gazety Wyborczej” przed poprzednimi wyborami Fundacja PiS – Silna Polska w Europie w 2004 r. chciała od każdego eurodeputowanego swojej partii po 10 tys. euro co miesiąc. Danina była zapisana w umowach z kandydatami do Parlamentu Europejskiego, których nie mogli zerwać. Z pewnością PiS potrafi wykorzystać środki unijne z korzyścią dla partii. (Dąb.)