Niechętni swojemu rządowi Turcy twierdzą, że premier Recep Tayyip Erdoğan jest niemal wszechmogący. I choć nie odpowiada bezpośrednio za ulewne deszcze i powodzie, które nawiedziły Turcję na początku września, to już na pewno maczał palce w innym spisku. 9 września departament obrony USA ogłosił, że właśnie wystąpił do Kongresu o zgodę na eksport do Turcji 13 baterii PAC-3, czyli najnowszej generacji słynnych rakiet ziemia-powietrze Patriot. Tydzień później Barack Obama ogłosił, że Ameryka rezygnuje z budowy w Polsce i Czechach tarczy antyrakietowej w dotychczasowym kształcie na rzecz rozbudowy systemu zainstalowanego dziś na okrętach, który z czasem zostanie rozmieszczony także na lądzie, w pierwszej kolejności na Bałkanach i w Turcji.
Turecka prasa połączyła obie wiadomości i rozpętała się burza. „Zagadka Patriotów. Po co Turcji te rakiety?” – pisał na pierwszej stronie dziennik „Sabah”. W stacji CNN Türk dziennikarka wprost pytała szefa tureckiego MSZ Ahmeta Davutoğlu, czy Patrioty to początek amerykańskiej tarczy rakietowej w Turcji. A on odpowiadał, że Turcja nie czuje zagrożenia z żadnej konkretnej strony. Następnego dnia prasa nie zostawiła na ministrze suchej nitki: „Jak to jest, że pogrążona w kryzysie gospodarczym Turcja wyda miliardy dolarów na obronę przed nieistniejącym zagrożeniem?!” – pytał na pierwszej stronie dziennik „Milliyet”. Główną ulicą Ankary przeszła wielotysięczna antyamerykańska demonstracja, a następnego dnia dziennik „Radikal” napisał: „Turcja znów sprzedaje się Amerykanom”.
Pod parasolem
Odkąd siedem lat temu w Ankarze doszła do władzy Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), Turcja z mozołem budowała swoją pozycję w regionie. Chciała zrzucić piętno eksponenta amerykańskich interesów na Bliskim Wschodzie, przestać sprzedawać się jankesom i w końcu zacząć dbać o własne interesy.