W pamięci rodzica-narciarza do końca życia pozostanie chwila, kiedy to pierwszy raz zobaczył własne dziecko zjeżdżające charakterystycznym dziecięcym pługiem z prawdziwej wreszcie góry – najlepiej w rzędzie innych małych narciarzy, sunących w ślad za panią lub panem instruktorem. Autorowi tego tekstu przydarzyło się to w minionym sezonie w Tignes, wysokogórskiej (od 2000 do 3650 m n.p.m.) stacji w regionie Espace Killy francuskich Alp. 5-letni Kuba po niespełna dwóch tygodniach pilnego uczęszczania do tamtejszej szkółki Les Marmottones (wzmocniony popołudniowymi korepetycjami udzielanymi przez rodziców), samodzielnie zjechał czerwoną trasą blisko kilometrowej długości.
Autostrada z samej góry
Specjalną ofertę dla rodzin z dziećmi mają w zasadzie wszystkie zimowe kurorty – także te, które dotąd reklamowały się jako idealne wyłącznie dla doświadczonych miłośników nart i snowboardu. Naturalnie jest to efekt rosnącej konkurencji (oraz kryzysu) – ważny okazuje się każdy gość.
– My także pod koniec tygodnia jazdy zabieramy dzieci na normalne trasy – zapewnia Gottfried Krabath, szef szkółki narciarskiej FreschUp w Katschbergu, którą to stację można uznać za spełnienie ideału dla narciarskich (czy narciarsko-snowboardowych) rodzin. Ta położona w Karyntii w okolicach jeziora Millstatter See (i Bad Kleinkirchheim, znanego z nart, term i Franza Klammera, wielkiego zjazdowca, który dziś zajmuje się promocją swojego miasteczka) stacja jest pod tym względem bezapelacyjnym odkryciem minionego sezonu.
Katschberg bowiem to 70 km tras o wszelkich stopniach trudności (plus możliwość jazdy w puchu i w lesie poza trasami, którą Gottfried proponuje rodzicom maluchów uczących się w jego szkółce).