Archiwum Polityki

Fabuły pisane przez los

Z listopadowej mgły zacierającej granice światów raz jeszcze przywołuję postać Ireny Sendlerowej – kobiety tak niezwykłej jak opowieści o niej.

– Wtedy byłam młoda. Byłam siostrą Jolantą. Z legitymacją kolumny sanitarnej. Ta legitymacja upoważniała do przekraczania granic getta. Pracownicy kolumny sanitarnej mieli lokalizować ogniska tyfusu, zapobiegać epidemii. A tyfus Niemcy uważali za wroga groźniejszego niż Rosjanie i Anglicy.

Kiedyś na uciekającej w panice ulicy – ulice getta naprawdę uciekały, gdy zbliżała się akcja, bruk zdawał się zrywać do biegu, domy kuliły się w sobie, rozbiegały się chmury na niebie i lepiące się do policzków kawałki sadzy – więc na takiej właśnie ulicy zobaczyłam dziecko trzymające w dłoniach album w jaskrawoczerwonej oprawie. Dziecko zasłaniało się albumem, jakby chciało odgrodzić się od nadciągającej ciszy śmierci. Podeszłam bliżej. – Uciekaj, mały – powiedziałam.

Chłopiec wysunął zza okładek albumu twarz trzydziestokilkuletniego mężczyzny zastygłą w grymasie przerażenia. Wiedziałam już: nie był dzieckiem, był karłem zbudowanym proporcjonalnie, o gładkiej cerze, błękitnych oczach i opadającym na czoło loku. Otworzył album, pokazał zdjęcia z filmowych planów: stał obok znanego amerykańskiego aktora – Boże, jak on się nazywał – trzymał za uzdę konia i uśmiechał się do kamery. „Hollywood 1921” – objaśniał fotos napis.

– Byłem cudownym dzieckiem niemego kina – dobiegł mnie szept. Ale kiedy zaczęły się dźwiękowce, wróciłem do Polski. I nagle zaczął wyrywać zdjęcia, szarpać je na drobne kawałki. Zauważył mój pielęgniarski czepek, znak czerwonego krzyża. – Pani da cyjanek – rzucił album na chodnik, odkopał od siebie – dotąd mam w uszach jego szept.

Polityka 46.2009 (2731) z dnia 14.11.2009; Groński; s. 105
Reklama