Ludzie, którzy nie lubią angielskiego, mówią, że to nie język, tylko wymowa, a poza tym sposób porozumiewania i nic więcej. Nie wiem, po prawdzie, czym więcej może być język (nad to, że jest sposobem porozumiewania), ale rozumiem, że angielskiego można dziś nie lubić z prostej przyczyny, że jest językiem zwycięskim: pokonał francuski, łacinę, rosyjski i niemiecki, które w zasięgu naszego wzroku pretendowały do miana języków powszechnych i uniwersalnych. W nierównej walce poległo esperanto i angielski - jako zwycięzca - budzi irytację wszystkich sprawiedliwych, którzy lubią pomagać słabszym, a tępić zwycięzców.
Niezależnie od naszych uczuć, angielski króluje powszechnie, a wraz z nim wkracza nowa nowomowa. Uważam to za zjawisko godne odnotowania, bo nie zdołaliśmy się jeszcze na dobre pożegnać z nowomową w tym dawnym, klasycznym wydaniu, które ochrzcił Orwell mając na uwadze przypadki obu totalitaryzmów.
Nowomowy przetrwały ustroje, które ich potrzebowały, i dziś, mimo że mamy wolny rynek, to żyje jeszcze stara nowomowa, o czym można się łacno przekonać w niejednym urzędzie. Polecam choćby monopolistów takich jak państwowy gaz czy elektryczność; język formularzy udowadnia, że stare nie umarło, przeciwnie, ma się dobrze. Z drugiej strony naciera rynkowa nowomowa, która jest zwykle niezgrabną kalką z amerykańskiego. Jej treści są natomiast częstokroć tak mętne, że nie ustępują w konkurencji pokrętności starej nowomowie.
Mam przed sobą instrukcję marketingową - wydruk z komputera pewnego producenta produktów żywnościowych. Na szczycie napisano "Creative Copy Development Brief" - nie podejmuję się przetłumaczenia tego terminu. Pociąga mnie pierwsze słowo zapowiadające, że rzecz będzie twórcza, choć wiem, że w nowomowie słowo może być swoim zaprzeczeniem.