Archiwum Polityki

Płoną góry, płoną lasy

Wiele lat temu - młody byłem jeszcze i naiwny - zajechałem autostopem do Włoch, w okolice La Spezia. Ciepłe morze! Nigdy dotąd nie byłem nad ciepłym morzem. Czyż można się dziwić, że natychmiast, nie zdejmując plecaka z barków i nie troszcząc się nawet o kwaterę, pomknąłem co tchu w piersiach ku bajecznym lazurom. Błąd. Plaże na długości paru kilometrów były prywatne, ogrodzone i nie dla ciebie prostaku. Tłum takich jak ja kłębił się na maleńkim i zaśmieconym kąpielisku publicznym. Zamiast Morzem Śródziemnym pachniało tam potem i olejkiem do opalania w stężeniu szkodliwym dla dróg oddechowych.

Moja francuska wioska leży wśród pięknych lasów. I co z tego? Od tych lasów mi wara. Bo nie są to naprawdę lasy, ale ciąg prywatnych posiadłości leśnych. Wchodzisz - byłem już stary, ale nadal naiwny - a tutaj wyskakuje barczysty facet z jakimś buldogiem czy inną agresywną obrzydliwością (nie znam się na rasach potworów) i wrzeszczy: Wynocha! To moje intruzie, to moje! Daję słowo honoru, że chciałem tylko przejść z dziećmi nad rzekę. Ani bym mu grzyba nie zerwał, ani jagody nie uszczknął. Ale nie! - to jego, więc won!

Na tym sprawy wcale nie koniec. Sympatyczny właściciel lasu zaczął go właśnie wyrąbywać. Tu już nie chodzi o estetykę. Podług szczegółowego raportu złożonego na merostwie grozi to zakłóceniami ekologicznymi, a nawet (sic!) zmianą klimatu w wiosce, gdyż las osłaniał nas dotąd od północnych wiatrów. I co z tego!? To przecież jego. Wolnoć Tomku w swoim domku.

Wiemy wszyscy, bo któż nie czyta prasy i nie słucha posła Niesiołowskiego, że PRL była zbrodnicza, totalitarna i w ogóle i w szczególe. Posunę jednak swoją bezczelność do takiego stopnia (nie wiem wręcz, czy redakcja odważy się to zamieścić), by stwierdzić, iż ten poddańczy i ohydny twór gwarantował też swoim obywatelom pewne wolności.

Polityka 31.1998 (2152) z dnia 01.08.1998; Stomma; s. 74
Reklama