To właśnie Szymborska śmiertelnie przerażona, gdy wstrzelono ją w noblowski kosmos, ujrzała w oddali ziemię jako planetę pełną niebywałego zgiełku, wielki śmietnik gadania. Dzisiaj Herbert nie ma szansy na ten ironiczny, bolesny uśmiech, w którym jest szept: "ileż oni głupstw o mnie..." Piszę we wtorek przed południem, w kilka godzin po Jego odejściu, kiedy jesteśmy dopiero na progu wielkiego zgiełku. Przeważać będą banały, na szczęście. Gdyby wszyscy mówili mądrze, byłoby to jeszcze bardziej nie do zniesienia. A jednak milczenie, gdy jest nie obojętne, czy nie jest najmocniejszą formą pożegnania?
Kiedy byłem dzieckiem, nazwisko Herberta padało często w moim domu, bywał już wtedy u ojca. Podobało mi się, brzmiało z angielska. Na pytanie, czy nazwisko nie jest polskie, odpowiedział w wywiadzie: "- Zgadza się. Ale ja uważam, wbrew temu co się sądzi, że ojczyzna jest sprawą wyboru. Moja rodzina pochodzi prawdopodobnie z Anglii? (...) Dla mnie Polska bez mniejszości, zwłaszcza bez ruchliwej, inteligentnej żywej mniejszości żydowskiej, jest czymś zubożałym". Te słowa padły nie tak dawno. Należy je dedykować naszej prawicy narodowej, która tak ochoczo próbowała wprzęgać Herberta do swoich orlich rydwanów.
Patos nie był Herbertowi obcy. To niebezpieczne zwierzę. Ale w poezji trzymał je krzepko w cuglach. "Przesłanie Pana Cogito" jest utworem, który balansuje nad patetyczną przepaścią, ale nie spada. W tym też jego moc.
Herbert był niezwykle prawy, ale też dobrze pamiętam, że nie znosił świętych. Był pełen surowej etyki, ale też wielkich namiętności. To piekielna, ale twórcza kondycja. Pierwsze dni stanu wojennego. Jesteśmy wyrzuceni z orbit, przez rok nie będę mieszkał w domu.