Archiwum Polityki

Czas stanął

NULL

Spektakl, który reżyseruję tego lata we Włoszech, po premierze festiwalu w małym toskańskim miasteczku San Miniato ruszy w podróż po kraju. W całych Włoszech pełno jest imprez kulturalnych organizowanych na prowincji. Ktoś chce mieć festiwal, to go sobie robi, ktoś chce teatru, muzyki czy kina, to organizuje imprezę, która mu sprowadzi kulturę do domu pod wskazany adres, na rynek czy najczęściej w ruiny budowli, której używano w identycznym celu dwa tysiące lat temu.

Patrzę codziennie przez okno na wieżę Fryderyka, zbombardowaną wprawdzie w czasie wojny przez aliantów, ale odbudowaną z pietyzmem i dziś znowu tak autentyczną jak cała warszawska Starówka. Śledzę, jak czas zwalnia bieg, niemal stoi. W godzinie sjesty życie w miasteczku zamiera, za to co dzień wieczorem wszyscy spotykają się na placu, aby wymienić plotki, wrócić do wspomnień (ciągle jeszcze żal po Mondialu), wreszcie po to, by strawić czas, którego jest za dużo. Stąd potrzeba letnich festiwali niekoniecznie dla turystów, lecz dla swoich i tych, co przyjadą z okolicy. Sześć spektakli, które obejrzy za każdym razem po osiemset osób, jest wyprzedanych. Festiwal bywa raz do roku i wprawdzie do Florencji stąd zaledwie pół godziny jazdy, ale impreza w miasteczku jest własna i dlatego cieszy mieszkańców.

Nie sposób patrząc na ten zamożny zakątek Italii uniknąć myśli o tym, co stało się z naszymi polskimi miasteczkami. Jakie byłyby dzisiaj, gdyby nie przeszła przez nie wojna, a potem lata peerelu. Nie sposób wreszcie pozbyć się pytania o to, co ja w tej rzeczywistości lubię, a czego nie znoszę.

Lubić trzeba te głębokie związki, które dają ludziom poczucie, że nic nie może się zdarzyć w ich miasteczku, co by nie wynikło z ich woli.

Polityka 33.1998 (2154) z dnia 15.08.1998; Zanussi; s. 73
Reklama