52 lata temu francuski reżyser Albert Lamorisse nakręcił ambitny poemat ekranowy „Czerwony balonik”, filozofującą opowieść o wielkim pragnieniu dziecka, by w martwym przedmiocie odnaleźć wiernego przyjaciela. Tajwański reżyser Hou Hsiao-hsien stworzył współczesną wariację na temat tamtego dramatu „Podróż czerwonego balonika”. Pierwszoplanową postacią też jest samotny kilkuletni chłopczyk (Simon Iteanu), który wędrując ulicami Paryża zastanawia się, dlaczego towarzyszy mu dziwny przedmiot. Film w najmniejszym choćby stopniu nie przypomina bajki. Jest utrzymany w surowym, paradokumentalnym stylu. Tylko chłodna obserwacja zwyczajnych, wręcz banalnych czynności. Wynajęci tragarze przestawiają pianino, na którym chłopak uczy się grać. Opiekunka (Fang Song) zabiera go na spacer. Matka (świetna Juliette Binoche), w ciągłym biegu, przygotowuje się do premiery w teatrze lalek, rozmawia przez telefon z przebywającym w Kanadzie ojcem o niezapłaconych rachunkach za wodę itd. A jednak z tej chaotycznej na pozór mozaiki wyłania się arcyciekawy wzór. Rzeczywistość – ta ukryta, duchowa – ma swój język, składa się z ledwo widocznych znaków. Aby je odkryć, trzeba nauczyć się patrzeć. I o tym jest ten film. O tajemnicy postrzegania świata. O wrażliwości człowieka (artysty) widzącego więcej od innych.