Archiwum Polityki

Plombowanie

Polscy architekci - którzy właśnie zbierają się na swoim pierwszym w dziejach kongresie - mają nad czym debatować. Okazało się bowiem, że dużo łatwiej zmienić system niż krajobraz architektoniczny. Polska jest już inna, ale odmieniła się głównie w parterze. Jak okiem sięgnąć nadal królują ponure bliźniacze blokowiska oraz standardowe sześciany noszące dumną nazwę domków jednorodzinnych. Gdyby chcieć wyplenić wszystkie te koszmary epoki Bieruta, Gomułki i Gierka, trzeba by wyburzyć trzy czwarte kraju. Nie da się tego zrobić, pozostaje zatem "rozwój przez plombowanie". Czyli zatykanie przeróżnych miejskich luk w zabudowie, dzikich placyków i hektarów niepotrzebnych trawników, pozostałych w spadku po wielkopańskiej urbanistyce socjalizmu. Drugi sposób to architektoniczny "lifting": nowe elewacje i wymieniane szyby (teraz obowiązkowo muszą błyszczeć), dobudowane daszki i wykusze. Najwięcej nadziei na piękne miasta daje podejście, że jeśli nie da się czegoś zburzyć, trzeba przynajmniej zasłonić. Wprawdzie nie powiodła się próba ukrycia w ten sposób warszawskiego Pałacu Kultury, ale nowe szklane wieżowce stopniowo przysłaniają dawną szarzyznę. Aspiracje jednak szybko rosną i po okresie pierwszego zachwytu tym co nowe i kolorowe, coraz częściej budzą się refleksje, że w architekturze i urbanistyce gonimy świat wyjątkowo nieudolnie.

W cieniu Lichenia

Z historycznego punktu widzenia pierwszeństwo w ożywianiu socjalistycznego krajobrazu architektonicznego wypada przyznać budownictwu sakralnemu. Na początku lat 70., gdy wokół w najlepsze kwitły dawne, monotonne wzory budownictwa mieszkaniowego i biurowego, właśnie masowo budowane kościoły zaczęły zwracać na siebie uwagę.

Projektant kościoła musi - bardziej niż konstruktor jakiejkolwiek innej budowli - zwracać uwagę na emocje i doznania psychiczne przyszłych użytkowników. Musi połączyć własną wizję z oczekiwaniami inwestora - proboszcza i z przyzwyczajeniami wiernych. Czasami bardzo trudno jest wyperswadować osobie duchownej, że sugerowane przez nią rozwiązania są absurdalne lub oscylują na granicy kiczu. Tak było np. z pewnym księdzem planującym budowę kościoła w miejscowości związanej z lotnictwem. Proboszcz zażyczył sobie projekt takiej świątyni, która przypominałaby jednocześnie samolot i gołębicę.

Bywa też odwrotnie: to architekci prześcigają się w dziwacznych projektach. Wśród prac konkursowych na projekt kościoła oo. barnabitów w Warszawie znalazły się m.in. szkice kościoła-stacji kosmicznej, okrętu unoszącego się na falach i świątyni-twierdzy. Niezadowoleni ojcowie nie przyznali głównej nagrody i zapowiedzieli nowy konkurs.

Jak twierdzi Konrad Kucza-Kuczyński, architekt, profesor Politechniki Warszawskiej, a także autor książki "Nowe kościoły w Polsce", nasi projektanci raczej nie podążają za światowymi tendencjami architektury sakralnej. Mimo że w ostatnim dwudziestoleciu powstało ok. 2 tys. kościołów, to praktycznie nie ma wśród nich przykładów prawdziwej awangardy. - Polscy architekci w większości przypadków wybierają drogę eklektyzmu i powtórek z przeszłości. Efekty takiego wyboru są trudniejsze do promocji na świecie, ale chyba pozostają bliższe wiernym.

Polityka 39.1998 (2160) z dnia 26.09.1998; Raport; s. 3
Reklama