W zamierzchłej epoce, gdy istnieli tzw. sowietolodzy (jedyni dobrowolni czytelnicy "Prawdy"), chcąc zrozumieć, co naprawdę dzieje się w Imperium - posługiwałem się prywatnym systemem. Sprawdzałem puls dowcipów i ulicznych żartów. Na ogół celniej opisujących sytuację niż autorzy raportów i prognoz. Wymęczonych za biurkami. Jak to wygląda dzisiaj? Nadstawiam uszu. I słyszę czastuszkę. Anonimową rymowankę. Widocznie sprawiającą satysfakcję tym, do których została adresowana:
"Jedzie dealer w Mercedesie,
A biznesmen w Fordzie.
Jak dogonię ich - tramwajem,
To im dam po mordzie!"
Przetłumaczyłem ją dla państwa. Żeby jaśniejsze stały się motywy głuchej nienawiści kolejkowego tłumu. Nazywającego - prywatyzację - przechwytyzacją. I mruczącego, że ziemia dostała się nomenklaturze kołchozowej, fabryki - dyrektorom nawróconym na kapitalizm, dla inteligentów zaś pozostało powietrze... Trudno o światełko nadziei. Opowiadają, że są dwa warianty wyjścia z obecnego kryzysu. Jeden - realistyczny: zjawią się Marsjanie, zaprowadzą porządek. Drugi wariant fantastyczny: zrobią to sami Rosjanie.
Stosunek do przemijających władz, do otoczenia prezydenckiego... W anegdocie trwa dialog z osobnikiem, wychynionym z głębi syberyjskich lasów:
- Wiesz kto to Czernomyrdin?
- Nie.
- A Lebiedź?
- Nie.
- A Jelcyn?
- U nas w Kokoszajsku nie znamy takiego.
- Słuchaj, musisz nam powiedzieć, błagamy cię o to - którędy trzeba iść, by trafić do tego Kokoszajska...
Inna historyjka. Taksówkarz, uprzednio rozejrzawszy się, konspiracyjnym szeptem informuje pasażera:
- Tutaj mieszka Bierezowski.
- Dlaczego pan szepcze?
- Bo.