Archiwum Polityki

Niesamowite!

W tym teatrze bywam od sześćdziesięciu lat z dobrym okładem. Widziałem jego przebudowę, zniszczenie, odbudowę, ale zawsze była to Opera Warszawska, o właściwym sobie repertuarze, tyle że lepiej, a często gorzej wykonywanym. Dopiero w samo święto muzyki, czyli 1 października tego roku, wszedłem tam i zdębiałem. Od z górą pół wieku towarzystwo mieszane, różnie odziane i zachowujące się, tego czwartku - socjeta! Wejście tylko za zaproszeniami, panowie przeto w smokingach, panie wieczorowo, a w dodatku wszyscy się znali i witali kordialnie: raut, a nie przedstawienie. Kiedy zaś ukazał się sławny, sędziwy reżyser włoski Antonioni, towarzystwo zerwało się z miejsc, żeby witać dostojnego jak najuroczyściej. Później kurtyna na boki i zaczęło się samo w sobie niesamowite przedstawienie, a mianowicie "Requiem dla mojego przyjaciela" skomponowane przez Zbigniewa Preisnera, jednego z trzech o międzynarodowej sławie twórców muzyki filmowej z Polski, obok Wojciecha Kilara, twórcy sławnego poematu symfonicznego "Krzesany", Zygmunt Konieczny, rozpoznawalny oryginalnością po kilku taktach, twórca Ewy Demarczyk, która potem sama siebie zmarnowała.

Swoją międzynarodową pozycję Preisner zawdzięczał reżyserowi Krzysztofowi Kieślowskiemu, który go wykształcił dla własnych potrzeb, a choć nie znalazłem o tym żadnej wzmianki w leksykonach, przecie mówiono wokół powszechnie, że ten Preisner jest samoukiem i żadnego dyplomu nie posiada.

A mnie się zdaje, że to właśnie dobrze, iż twórczości Preisnera nie da się oficjalnie przypisać do żadnego kierunku: neoromantyzmu, neoklasycyzmu czy któregoś z dziwactw awangardy. Można by ją określić tylko jako w większości smętnie żałosną: taką ścieżynę muzyki prowadzącą prosto z estrady do serc słuchaczy. Z wiekiem lekko głuchawy, co pozwala mi nie słuchać bzdur plecionych w Sejmie, tu nie słyszałem tekstów podawanych przez śpiewaków.

Polityka 41.1998 (2162) z dnia 10.10.1998; Kultura; s. 95
Reklama