Archiwum Polityki

Po czemu metr pleneru

NULL

To nie jest kraj na moje podatki - mawiał Ludwik Starski, odkładając "Trybunę Ludu". A kiedy usłyszał, że reżyser P. złamał rękę - zapytał tylko: - Komu?... Przy innej okazji, dowiadując się o kraksie z udziałem przyjaciela, westchnął: - Znowu drzewo wpadło na Władka... Byłem wielokrotnie świadkiem kuszenia i namawiania pana Ludwika, by wreszcie napisał pamiętniki. Bo kto, jeśli nie on, zdoła ocalić obraz branży - producentów, kiniarzy, niebieskich ptaków, luftgeszefciarzy. Kręcących się wokół kina. Dopiero teraz w albumie zredagowanym przez Stanisława Zawiślińskiego o dwóch pokoleniach filmowych ("Starski - droga do Oscara") znalazły się "Niedokończone wspomnienia" jednego z najdowcipniejszych scenarzystów i szlagiermacherów.

Na kartach wspomnień pojawia się typek, który codziennie przychodził do kawiarni na Marszałkowskiej. Będącej miejscem spotkań twórców takich dzieł ekranowych jak "Pod Twoją obronę", "Piętro wyżej", "Szczęśliwa trzynastka". Typek czekał na zamówienie. Wsłuchując się w propozycję klienta:

- Potrzeba mi 10 metrów burzy na morzu... 15 metrów śpiewania ptaszków... Wschód i zachód słońca po 6 metrów...

- Muszę mieć na jutro po 12 metrów błyskawic, piorunów i ulewnego deszczu... Po czemu metr i dlaczego tak drogo?

Brzmi to jak szyfr. Wyjaśnię, za panem Ludwikiem, o co chodzi. Otóż kawiarniany typek handlował plenerami. Zwalniając w ten sposób producentów z drogich zdjęć poza studiem. No dobrze, a skąd brał te wschody i zachody słońca? Wymontowywał je z zagranicznych filmów, posługując się szajką zblatowanych kinomechaników. Metr pleneru kosztował kilkadziesiąt złotych.

A że ptaszki ćwierkały uprzednio po niemiecku czy francusku?

Polityka 42.1998 (2163) z dnia 17.10.1998; Groński; s. 101
Reklama