Archiwum Polityki

Dyplomatyczny obiad

NULL

Obce słowa najłatwiej przyjmują się wtedy, kiedy towarzyszący im desygnat zostanie jakoś trafnie wyróżniony i nazwany. Użyłem w zaprzeszłym tygodniu angielskiego słowa underdog, po czym popatrzyłem do słownika i poczułem się zwolniony z poczucia winy za to, że zaśmiecam język ojczysty: nie mamy innego obiegowego słowa, którym można by wyrazić powszechną, acz niegodną, potrzebę posiadania kogoś, kto by był od nas słabszy czy gorszy.

Underdogami w Stanach Zjednoczonych były kolejne grupy imigrantów, których wyznacznik etniczny pozwalał zadomowionym już Amerykanom podkreślać poczucie wyższości. Tak więc dla katolickich Irlandczyków (którzy byli underdogami dla dawniejszych protestanckich imigrantów) underdogiem mógł być przybysz z Polski (ten, który przybywał do Stanów w końcu wieku). Dla polonusów z kolei underdogiem mógł być Latynos, szczególnie Portorykańczyk. Stanisław Jerzy Lec ukuł kiedyś aforyzm o tym, że kiedy komuś wydawało się, że spoczął na dnie, to usłyszał pukanie od spodu. Powszechne i bardzo ludzkie poczucie niepełnej wartości sprzyja poszukiwaniu kogoś, kto by nam się wydał od nas gorszy.

W polityce dość łatwo spełnić tę potrzebę deprecjonując sąsiadów i dziś mamy akurat taki sezon, że najłatwiej i najpowszechniej myślimy źle o Białorusi. Drugi z sąsiednich kandydatów na underdoga dla Polaków odsunął od władzy w demokratycznych wyborach niedemokratycznego przywódcę i tą drogą na razie spadł z listy - Białoruś za to na niej pozostaje i nic nie wskazuje na to, by jakiekolwiek wybory miały naruszyć monopol na władzę, jaki ma jej prezydent.

Przed paroma dniami byłem w Mińsku uczestnicząc w dosyć nieoczekiwanych obchodach rocznicy pontyfikatu i projekcji filmu opartego na sztuce teatralnej papieża.

Polityka 45.1998 (2166) z dnia 07.11.1998; Zanussi; s. 97
Reklama