Archiwum Polityki

Twórca przechodni

NULL

Każda rzecz ma swój czas, jak zapisano w Biblii, i każda myśl może być przydatna w określonym czasie. Później staje się musztardą po obiedzie, co wytworniej oddaje francuskie l´esprit d´escalier.

Parę tygodni temu pozwoliłem sobie na tych łamach podzielić się z państwem uwagami na temat ortografii. W czasach, kiedy komputer bezmyślnie poprawia teksty, umiejętność poprawnego pisania jest równie mało potrzebna jak znajomość tabliczki mnożenia albo krzesania ognia za pomocą hubki i krzesiwa. Wprawdzie zawsze może zabraknąć zapałek, podręcznego kalkulatora czy komputerowego słownika, ale każda z tych okoliczności jest mało prawdopodobna. Natomiast temat ortografii wyrósł przede mną tuż po napisaniu felietonu, kiedy pojechałem na Białoruś. Tam ortografia nabrała politycznego wymiaru. Dawne zasady ortografii z lat dwudziestych, czyli z czasów tworzenia się zalążków białoruskiej świadomości narodowej, uległy znamiennej przemianie i zostały zmodyfikowane w imię większej bliskości z językiem Wielkiego Brata, czy raczej Wielkiej Matki. Kiedy dziś opozycja białoruska chce używać starej ortografii, władze stosują nacisk wychodząc z założenia, że pisownia jest prawem przez państwo stanowionym.

W początku lat pięćdziesiątych moim szkolnym nauczycielem rosyjskiego był białogwardyjski oficer. Pamiętam, jak ręka mu drżała, kiedy pisząc bukwy na tablicy musiał się poddać wymogom radzieckiej ortografii, która zrezygnowała z twardych i miękkich znaków. Drżenie ręki mego przypadkowego rusycysty było wyrazem sprzeciwu, który białogwardzista bał się wyrazić, a ukryć nie potrafił.

Moje prywatne l´esprit d´escalier nie dotyczy wcale tej spóźnionej uwagi na temat ortografii, ale wiąże się z Białorusią.

Polityka 47.1998 (2168) z dnia 21.11.1998; Zanussi; s. 105
Reklama