Jest swoistym fenomenem, że w pierwszej setce sportowców XX wieku, podług plebiscytu "Polityki", nie zmieścił się Jack Nicklaus - żywa legenda sportu. W kuponie wysłanym do redakcji umieściłem go na drugim miejscu. Mógłby jednak śmiało pretendować do miejsca pierwszego i to mając zgoła obiektywny (sic!) argument. Jest bowiem zawodnikiem, który na sporcie najwięcej w tym wieku zarobił - około 500 mln dolarów. Tak, tak - Michael Jordan czy Mike Tyson to przy nim ubodzy krewni.
Jack Nicklaus urodził się 21 stycznia 1940 r., ma więc pod sześćdziesiątkę. Pomimo to jest nadal sportowo czynny i gra w największych światowych imprezach. Ostatnie zwycięstwo w turnieju wielkoszlemowym (US Masters) odniósł w 1986 r., a więc mając lat 46. Dodajmy, że nie jest i dzisiaj maskotką dopuszczaną do startu za dawne zasługi. W zeszłorocznym US Open był po dwóch dniach zawodów w pierwszej szóstce. Potem niestety poszło gorzej.
Jack Nicklaus gra w golfa. Jest to sport postrzegany nadal w Polsce jako snobistyczny i elitarny. Nic błędniejszego. W Stanach Zjednoczonych zapisanych do klubów golfowych i regularnie grających jest 24 500 000 osób (co dziesiąty obywatel!), w Kanadzie 3 868 000 (co siódmy!), w Japonii 14 717 000, w Wielkiej Brytanii 2 719 000, we Francji (która zajmuje w tej statystyce dopiero ósme miejsce) - 228 000. Częściej grają w golfa mężczyźni, ale panie szybko ich doganiają. W 1990 r. pośród licencjonowanych graczy we Francji panie stanowiły 18 proc., w 1996 r. już 31 proc.
Dlaczego gorąco polecam golfa? Z sześciu przynajmniej istotnych powodów:
1. Sport ten polegający w największym uproszczeniu na wrzucaniu kulek do dołków ma w sobie coś erotycznego i zmysłowego.