Archiwum Polityki

Trzeba mieć to minimum

Ponuracy i po śmierci nie są weseli - powiada Lec. No dobrze, a co z tymi, którzy przynosili ludziom śmiech? Zastanawiałem się nad tym, stojąc w krajobrazie warszawskiej zimy - na Senatorskiej. Tutaj odbyła się jedyna w swoim rodzaju uroczystość: odsłonięcia tablicy, przypominającej, że pod numerem 29, w podziemiach Galerii Maksymiliana Luxemburga, grał teatrzyk Qui Pro Quo. Kiedy to się działo? Dawno, w latach 1919-1932. Nie ma już Galerii - pasażu ze szklanym dachem. Nie ma sali obliczonej na 511 miejsc (36 rzędów, 8 lóż). Nie zachowała się ani jedna cegła, fotel, strzęp kurtyny. Jakikolwiek materialny ślad przeszłości. Przetrwała tylko legenda. Będąca echem tamtego śmiechu.

Tu pojawiał się przed publicznością Fryderyk Jarosy wyjaśniając: "Konferansjer ma w Warszawie cudowne życie. Może co roku powtarzać te same dowcipy! Bo co roku jest nowa publiczność. Gdzie, pytam się, są ci dyrektorzy banków, którzy tu siadywali w zeszłym roku? Albo w ciupie, albo w 32 rzędzie! A kto wie, gdzie my wszyscy będziemy na przyszły rok siedzieć". Dlaczego tak poruszyła mnie tablica na Senatorskiej? Wmurowana dzięki uporowi Aliny Janowskiej - przy okazji solennych obchodów 80-lecia ZASP-u. Odpowiedź jest prosta: historia miasta - przy całym szacunku dla martyrologii, cierpienia i nieszczęść - to również chwile odreagowania. Momenty zabawy i radości. Higiena psychiczna wymaga, by pamięć (niekoniecznie zinstytucjonalizowana) zwracała się także w stronę miejsc pogodniejszych niż kazamaty czy archiwa. Gdzie teczki i donosy. Jeśli w nich mamy przeglądać się jak w lustrze, jeśli mamy zagwarantowane tyle prywatności, co złota rybka w garści, jeśli ulubioną formą rozrywki ma stać się studiowanie życiorysów Ubeczek Śmiechu - nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy mogli cieszyć się z tego, że prof.

Polityka 51.1998 (2172) z dnia 19.12.1998; Groński; s. 93
Reklama