Z politycznego punktu widzenia to kuriozalne porozumienie. Sygnowali je bowiem ci, którzy wcześniej rozregulowali w rządzie i parlamencie "emerytalny zegarek" górników: przewodniczący Solidarności i AWS Marian Krzaklewski oraz minister pracy z ramienia AWS Longin Komołowski.
Przypomnijmy, że górnicy zaprotestowali - okupując najpierw gmach resortu, a potem podejmując strajk na dole, ale bez blokowania wydobycia węgla - przeciwko zapisom w nowej ustawie emerytalnej, rzekomo powodującym, iż będą pracować do 65 roku życia.
Działacze związkowi, najniższego nawet szczebla, od początku wiedzieli, że to nieprawda - nikt i w żadnym momencie nie odbierał górnikom prawa przejścia na wcześniejszą emeryturę po 25 latach pracy pod ziemią. Otwarta była jedynie sprawa sfinansowania tego przywileju (POLITYKA 51/98, "Strajk zamiast składki") i to dopiero po 2006 r.! Kwestia czy płaciłby sam górnik, pracodawca, czy budżet - a może pieniądze solidarnie wpłacałyby trzy strony? Dziś wiadomo już, że górnicy zostali z tego wyłączeni. Został budżet i pracodawcy. Jednak coraz bardziej wątpliwe jest, czy kopalniom uda się regularnie płacić składki ZUS. W tej finansowej grze pozostanie zatem samotny budżet.
Chodziło więc tylko o problem tzw. pomostowej składki, ale w górniczy świat - niedoinformowany w sprawach emerytalnych, izolowany od wiedzy na temat finansów kopalń, spółek, opłacalności eksportu - z kilku związkowych źródeł poszła wiadomość, że będzie się pracować o 20 lat dłużej. Wywołało to, oczywiście, oburzenie. W tym momencie szło już tylko o to, który związek pierwszy potrafi zdyskontować niezadowolenie. Rzutem na taśmę wygrała Solidarność, co spowodowało gniew pozostałych związków, uważających, nie bez racji, że w ten sposób chce ratować przed polityczną kompromitacją swoich ludzi w rządzie i parlamencie.