Archiwum Polityki

KRUS nie do skruszenia

Marek Belka po raz drugi uznał, że nie będzie się kopał z koniem i wycofał się z reformy KRUS (Kasy Rolniczych Ubezpieczeń Społecznych). I tak bowiem nie miała ona szansy w obecnym parlamencie – sprzeciw zapowiedziały wszystkie partie, łącznie z Platformą Obywatelską. Natomiast każda wzmianka o konieczności podwyższenia rolnikom składek emerytalnych napędzała wiatr w żagle Samoobrony, związkom chłopskim oraz PSL. Ich działacze natychmiast wsiadali w służbowe samochody i ruszali w teren straszyć chłopów, że co prawda zyskali na wejściu do Unii, ale teraz stracą przez reformę. Wiarygodność tych wypowiedzi potwierdzali lokalni dyrektorzy kasy, których ani powołać, ani odwołać bez zgody działaczy partyjnych i związkowych nie można. Dlatego cały czas na czele KRUS stoi działacz PSL. I bardziej będzie słuchał partyjnych kolegów niż ministra.

Kalkulacja polityczna rządu Belki jest więc taka, że wycofując się z podwyżki składek, poprawi nieco wyborcze szanse SLD, bo jego konkurenci będą mieli jedną okazję mniej do zbijania punktów.

Niestety, o wiele bardziej przygnębiające są rachunki ekonomiczne. Emerytury rolników, zarówno biednych jak i bardzo bogatych, tylko w niecałych 10 proc. finansowane są ze składek. Fundują im je podatnicy, dopłacając rocznie ok. 15 mld zł. Sami zainteresowani płacą zaledwie 168 zł kwartalnie, czyli pięć razy mniej niż osoba zarabiająca w mieście płacę minimalną.

Eurostat obliczył ostatnio, że dochody polskich rolników wzrosły po integracji aż o 75 proc. Jest to więc najlepszy moment, aby państwo ograniczało dopłacanie do tych, którzy skorzystali najwięcej. Nic jednak z tego nie będzie, mimo że oszczędności, jakie miała spowodować reforma KRUS (ok.

Polityka 5.2005 (2489) z dnia 05.02.2005; Ludzie i wydarzenia; s. 14
Reklama