Archiwum Polityki

Cmentarna nuda

W tygodniu wielkanocnym trafiłem do Frankfurtu na rozmowy zawodowe. Sprawna kolejka podmiejska, a potem tramwaj podziemny przywiozły mnie na miejsce spotkania w siedzibie heskiej telewizji z wyprzedzeniem niemalże godzinnym. Pomny, że nie ma gorszej plagi niż gość, który przychodzi przed czasem, udałem się na spacer po nudnej okolicy i po chwili trafiłem na centralny cmentarz. Niemieckie cmentarze są legendarnie schludne. Wielekroć widziałem, jak gąbką i szamponem pucowano kamienne pomniki tak, by lśniły w promieniach słońca. Wiosenny frankfurcki cmentarz nie zawiódł pod tym względem - był czyściutki, parkowy, mogiły rozrzucono szeroko między drzewami. Nie było ścisku, jaki jest regułą nie tylko na naszych cmentarnych blokowiskach, ale także we Włoszech czy we Francji, gdzie w ciasnej przestrzeni tłoczą się umarli poupychani gęsto obok siebie, a jeszcze częściej nad sobą, w katakumbach.

Przestronność wielu niemieckich cmentarzy kojarzy mi się z faktem, że miejsce pochówku jest tam drogie. Niemal tak drogie jak nieruchomości, z którymi cmentarz staje w konkurencji. Teren może rentować, gdy się na nim spoczywa za opłatą, tyle że może to być spoczynek doczesny lub też wieczny. Frankfurcki cmentarz w bliskości centrum miasta jest wygodny dla odwiedzających, którzy oszczędzają na dojazdach, ale muszą to wyrównać w cenie, jaką płacą za każdy centymetr kwadratowy grobu. Metry są tu chyba już przesadną miarą, człowiekowi w pozycji leżącej wystarczają z okładem dwa metry razy pół metra. W rezultacie mnożenia wychodzi, że metr kwadratowy jest tą miarą, którą trzeba zostawić jednostce nawet wtedy, jeżeli za życia korzystała z setek metrów kwadratowych (tych pod dachem) i hektarów, które mogła posiadać pod gołym niebem.

Polityka 15.1999 (2188) z dnia 10.04.1999; Zanussi; s. 89
Reklama