Archiwum Polityki

Czereśnia płacze też

Najpierw przedstawiono nam spektakl pierwszy. Na czarnym tle, które przypuszczalnie było niebem, latały wysmukłe samoloty zostawiając za sobą efektowne pióropusze ognia i błyskając kolorowymi żaróweczkami niczym świąteczne choinki, pod którymi leżą prezenty dla dzieci. Potem na jasnym tle, które też przypuszczalnie było niebem, przemieszczały się dziwaczne czarne motyle mające być samolotami najnowszej generacji niewykrywalnymi przez jakiekolwiek radary i siłą rzeczy niestrącalnymi, chyba że Serbowie popełnią nietakt (już popełnili). Wreszcie w tumanach dymu pojawiły się na tle szaro-granatowym, które raz jeszcze przypuszczalnie było niebem, rakiety "tomahawki" po dwa miliony dolarów sztuka i najcelniejsze ponoć na świecie, pod warunkiem oczywiście, że jest ładna pogoda, zgliszcza nie dymią, a cel czeka tam, gdzie go uprzednio namierzono. Przedstawienie byłoby imponujące i ręce by nam spuchły od oklasków, gdyby nie nudne poczucie déja` vu. Za pierwszym razem - w Iraku - daliśmy się olśnić. Oglądaliśmy niczym film Spielberga grandeur-natura; za drugim razem - też w Iraku - byliśmy już trochę zblazowani, a może nawet lekko zaniepokojeni. Za trzecim razem pozostały już tylko niesmak i odzyskana świadomość, że te zabawki to nie tylko gra telewizyjna, ale także realne narzędzie śmierci i ruiny. Taka świadomość mocno zaś obniża radość z oglądanego teatrzyku.

Zrozumieli to najwyraźniej nasi przywódcy, wyciszyli nieco pokazy techniczne i zapełnili ekrany swoimi zatroskanymi obliczami. Najefektowniejsza była amerykańska pani sekretarz stanu w koszmarnej czerwonej sukni zdobnej w broszkę z wielobarwnych gwiazdeczek, która przemówiła po serbo-chorwacku z oxfordzkim akcentem. Inni lingwistycznie nie wysilali się aż tak bardzo, ale i tak mówili to samo.

Polityka 15.1999 (2188) z dnia 10.04.1999; Stomma; s. 90
Reklama