Czy Andriej Tarkowski był geniuszem - nie wiem, on sam jak się zdaje nie miał nic przeciwko temu: "Rondi nazwał mnie geniuszem - notuje w "Dzienniku" - no niech będzie, lepszy geniusz od miernoty, jeśli już mówimy o epitetach". Jeśli nawet nie był geniuszem, był w nim niechybnie pierwiastek donioślejszy od genialnego talentu, był w jego posłannictwie artystycznym pewien wyraźny rys świętości. Inni twórcy, co byli zwykłymi śmiertelnikami, stali odeń niżej i on o tym wiedział i nawet mu do głowy nie przychodziło, by tę ewidentną różnicę zamazywać jakąś faryzejską wspaniałomyślnością, fałszywym wyrozumieniem czy rzekomą cechową solidarnością koleżeńską. Tarkowski był w swoich sądach bezwzględny, okrutny i czysty. Czy miał skłonność do pastwienia się nad miernotami zajmującymi się sztuką? Tak, miał taką skłonność i nie będę ukrywał, że nadzwyczaj jest mi ona bliska. A na cóż zasługują bezwstydni nieudacznicy literaccy, na cóż zasługują poza sprawieniem im literackiej kaźni ze szczególnym udręczeniem? "Zacząłem czytać ťOstrze brzytwyŤ Iwana Jefremowa. Boże! Czyżby nikt mu nie powiedział, że jest grafomanem? Czyżby umarł nieświadomy swej nieudolności?"
Nie bez powodu twórca "Stalkera" wpisał samemu sobie do sztambucha cytat z uwielbianego (nadmiernie i bezkrytycznie - takie są zasady rzetelnego uwielbienia) Hermana Hessego. "Im ostrzej i bezwzględniej formułujemy jakąś tezę, tym bezwzględniej domagać się będzie ona antytezy". Tezą Tarkowskiego była sztuka najwyższa. "Moim celem jest podniesienie kina do rangi pozostałych sztuk. Uczynienie go sztuką równoprawną wobec muzyki, poezji, prozy itd.". Antytezą tej tezy okazuje się praktycznie całe współczesne kino, im jest ono w swej drugorzędności wyraźniejsze, tym boleśniej i skrupulatniej diarysta protokołuje jego drugorzędność.