Zbigniew Bujak, od niedawna prezes Głównego Urzędu Ceł, jest jedenastym z kolei szefem polskiej administracji celnej w III RP. Te częste zmiany - średnio co niespełna dziewięć miesięcy, komplikują reformowanie praw, a także samych służb celnych, które inkasują dziś jedną trzecią budżetowych wpływów państwa. A mogłyby więcej. Kim więc byli kolejni prezesi? Skąd przyszli, co zamierzali, co zrobili, dlaczego odchodzili?
Po wojnie funkcje szefów administracji celnej pełniło 19 osób. Na początku byli to przedwojenni fachowcy, później funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, milicji, a od lat 70. resortu spraw zagranicznych, Wojsk Ochrony Pogranicza i MSW. Najdłużej, bo prawie 16 lat (1953-1969) szefem ceł był Józef Konarzewski, generał brygady Milicji Obywatelskiej. Za jego kadencji, w 1961 r., Sejm uchwalił ustawę Prawo celne, która m.in. w miejsce Centralnego Zarządu Ceł powoływała Główny Urząd Ceł (GUC).
Do 1989 r. służby celne w mniejszym stopniu zainteresowane były poborem cła i innych opłat granicznych. Nastawione były raczej na zwalczanie politycznej kontrabandy. Współpracowały z SB tropiąc wydawane na Zachodzie pisma i książki (głównie paryskiej "Kultury"). Wyjeżdżających zaś sumiennie "trzepano", aby sprawdzić, czy nie wywożą dewiz bez zezwolenia, deficytowych towarów (prawie wszystko, z wyjątkiem wódki) i "przedmiotów, których ilość wskazywałaby na handlowe przeznaczenie". Na przykład dwadzieścia tubek kremu Nivea.
Pod koniec lat 80. w administracji celnej pracowało ok. 4,5 tys. osób, przejść granicznych było kilkanaście. Po 1989 r. niemal każdy dostawał paszport i mógł go trzymać w szufladzie, więc na granicach zrobiło się tłoczno. Także i dlatego, że coraz więcej ludzi ze świata przyjeżdżało do Polski, żeby zobaczyć kraj Solidarności, Wałęsy i jak pada komuna. Coraz liczniej przyjeżdżali też biznesmeni, żeby robić tu interesy. Każdy mógł handlować, nie każdy uczciwie.
Po kilku latach armia celników liczyła już 14 tys. ludzi. I nadal nie dawali sobie rady, aby w kolejce do odprawy nie trzeba było czekać kilkadziesiąt godzin albo i kilka dni. Niezbędna była nowoczesna infrastruktura graniczna. A więc przejścia, sprzęt, ogólnopolski system informatyczny oraz rozsądne przepisy i taryfy celne.