Archiwum Polityki

Kot, kot pani matko

W dzieciństwie nasłuchałem się bajek. Takich jak na przykład ta: siedzi kruk na gałęzi. W dziobie trzyma ser. Pod drzewem przystaje lis.

- Nie nabierzesz mnie - odzywa się kruk. - Ja znam tę historyjkę!

No i właśnie wtedy, gdy to mówi, upuszcza ser... Inna opowiastka: Czerwony Kapturek dociekliwie wpatruje się w leżącą w betach kryptobabunię.

- Dlaczego ty masz taki duży nos? - pyta.
- Cholera, wszystko przez tych Żydów! - wilczysko kłapnęło paszczą i rozbeczało się jak głupie.

Wychowany na bajkach szybko zorientowałem się, że przepadają za nimi dorośli. Zwłaszcza wtedy, gdy wspominają sferę uczuciową. Włócząc się raz jeszcze alejkami obietnic i szeptów. Chyba najpiękniejszą bajeczkę usłyszałem od damy, której uroda kwalifikowała się jedynie do zdjęć paszportowych, zrobionych w automacie. Mówiąc o śp. mężu, dama westchnęła:

- Ożenił się ze mną dla pieniędzy. Ale ręczę, że gdyby mógł - ożeniłby się z miłości.

Kudy do tej bajczarki Krasickim, Jachowiczom, Hertzom, Brzechwom. Jedynie współcześni biznesmeni dorównaliby jej fantazją. Bo fantazja, proszę państwa, to coś, co musi mieć biznesmen, kiedy traci płynność finansową.

Karmiony bajkami stosunkowo wcześnie zacząłem pisać dla dzieci - wiersze, wierszyki, piosenki, historyjki prozą. O ludziach i o zwierzątkach. Dopiero niedawno zorientowałem się, że nigdy nie zajmowałem się kotami. A przecież kot to żywa historia i niemniej żywa współczesność. Wstyd nie pisać o kotach w kraju, gdzie kot Buś Jarosława Kaczyńskiego był systematycznie inwigilowany; kot Antoniego Macierewicza upominał się o teczki i listy Tajnych Współpracowników; kot Szkaradek jest postacią medialną. Ale o nim wolę nie pisać.

Polityka 23.1999 (2196) z dnia 05.06.1999; Groński; s. 92
Reklama