Archiwum Polityki

Czytanie w niedzielę

Jak by świat był urządzony tak, jak Pan Bóg przykazał, to idea opisywania kolejnych sobót i niedziel okazałaby się monotonnym fiaskiem, soboty i niedziele winny być do siebie bliźniaczo podobne, jak były w dzieciństwie. Gdybym któremukolwiek z moich czcigodnych przodków próbował powiedzieć, że istotą weekendu jest np. kolejna walka Andrzeja Gołoty albo festiwal piosenki w Opolu, albo nawet gumowy pocisk, co przestrzelił oko jednemu fotoreporterowi w czasie zeszłotygodniowych zamieszek ulicznych, mój czcigodny przodek uznałby mnie niechybnie za człowieka straconego. Tak jest: zbyt baczna uwaga poświęcana widzialnemu światu, oddanie się światu, nawet czysto umysłowe pójście w świat, oznaczało zatratę. Jak w takim razie uprawiać literaturę, jak opisywać świat bez zgubnego poświęcania mu zbyt bacznej uwagi? Odpowiadam (mniejsza o to komu kładę tę odpowiedź pod rozwagę): trzeba odróżniać rzeczy istotne od nieistotnych, trzeba dochować wierności nawet mózgowej ortodoksji przodków, trzeba jasno zdawać sobie sprawę, że istoty weekendu nie stanowi ani kontrowersyjny bokser, ani powabna piosenkarka, ani gumowy pocisk. Istotę soboty stanowi kończenie całotygodniowych trudów i przysposabianie domu do niedzieli. Istotę niedzieli stanowi przykazanie: pamiętaj abyś dzień święty święcił.

Babka moja Czyżowa po skończeniu wszystkich prac, późnym sobotnim wieczorem brała się niezmiennie za szorowanie podłóg, zasypiałem i słyszałem szorstki odgłos ryżowej szczotki sunącej po delinach. W każdy niedzielny poranek podłogi jaśniały, a śnieżną jasność potęgowały leżące wszędzie gazety, stara Czyżka miała bowiem ten doprowadzający domowników do gorączki (białej) zwyczaj, że świeżo wyszorowaną podłogę dokładnie wykładała starymi gazetami.

Polityka 27.1999 (2200) z dnia 03.07.1999; Pilch; s. 83
Reklama